Save Me
Rozdział
2 
,,
Nie wiem dokąd idę i cholernie dobrze mi z tym ''
Powoli
wybudzałem się z mrocznej otchłani nieprzytomności. Leżałem na
czymś miękkim oraz przyjemnym. Z trudem zmusiłem swoje oczy do
otwarcia, najchętniej poszedłbym dalej spać. Delikatnie się
poruszyłem co wywołało ból
w mojej nodze. Wraz z nim wszystko do mnie wróciło.
Moje zwiedzanie jaskini i smok. 
Gwałtownie
podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się.
Znajdowałem się w jakimś dużym pokoju. Tylko jedno słowo
przychodziło mi na myśl, aby go opisać - Królewski.
Duże okno na całą ścianę połączone ze szklanymi drzwiami
prowadzącymi na duży balkon, wpuszczało naturalne światło do
pokoju i dodawało mu piękna. Niedaleko drzwi na taras i naprzeciwko
okna znajdowały się dwa duże fotele. Były piękne na myśl
przywodziły dawne czasy. Kawałek od nich znajdował się solidny
średniej wielkości stolik z delikatnymi wyrzeźbionymi na nim
wzorami. Podłoga była w większości pokryta dywanem z długim
włosiem o jasnym kolorze idealnie pasującym do szaro białej
marmurowej podłogi. Całe pomieszczenie było właśnie w takich
jasnych kolorach, przeważała biel oraz delikatna szarość bardziej
przypominająca srebro, a, gdzie nie, gdzie delikatny blady błękit.
Cały wystrój
dopełniały małe złote ozdoby oraz duży piękny kominek z jasnego
kamienia przed którym
w pewnej odległości stała dwu osobowa kanapa.
Łóżko
na którym
leżałem było gigantyczne, spokojnie mogły się w nim pomieścić
trzy osoby, jak nie więcej. Ostrożnie wyplątałem się z ciepłej
kołdry oraz miękkiego koca przypominającego futro, ale nie będące
nim. Cieszyło mnie to, że nie widziałem tu żadnych futer, byłem
ich przeciwnikiem. Najbardziej nienawidziłem ferm futerkowych. Te
biedne zwierzęta zamknięte w strasznie małych klatkach...
Poranione i smutne, traktowane, jak śmiecie... To coś okropnego. W
naszych nowoczesnych czasach powinno być to nie do pomyślenia, aby
istniały takie miejsca, ale niestety większość osób
woli żyć obok tego udając, że nic nie widzą i nie reagować,
więc biznes śmierci wciąż trwa...
Westchnąłem
głęboko i potrząsnąłem głową, te myśli sprawiały, że
ogarniał mnie smutek oraz pojawiały mi się łzy w oczach. Ale
teraz musiałem się skupić na tym, gdzie się znajdowałem i o co
tu chodziło. Powoli wstałem z łóżka
i dopiero w tedy zobaczyłem, że nie mam na sobie spodni ani butów,
a moja prawa noga jest opatrzona oraz zabandażowana. Rozejrzałem
się w poszukiwaniu moich zaginionych ubrań, znalazłem ja położone
na krześle pod którym
były również
moje buty. Dokuśtykałem się do niego. Nie mogłem za bardzo
chodzić, nawet delikatne stawianie nogi i obciążanie jej moją
wagą wysyłało przez moje ciało ból.
Starałem się go kontrolować poprzez głębokie oddechy. 
Dotarłem
do krzesła i podniosłem z niego moje rzeczy po czym wykończony,
jak po milowym biegu opadłem na siedzenie dysząc. Z ogromną
ostrożnością założyłem spodnie oraz buty. To było z mojej
strony trochę niegrzeczne, nie powinienem po czyimś domu chodzić w
butach, ale nie wiedziałem, gdzie jestem oraz, czy nie będę musiał
szybko się stąd ewakuować. Jeśli tak to w tedy nie miałbym czasu
na ich zakładanie szczególnie
z moją ranną nogą. Na bluzkę założyłem od razu kurtkę, a
szaliki związałem sobie w pasie, nie było tutaj tak zimno abym
musiał mieć je na szyj, a do kieszeni nie chciały się zmieścić.
Koło dużych solidnych drzwi leżał mój
plecak, który
z wysiłkiem zarzuciłem sobie na ramię. Czas powiedzieć do
widzenia temu magicznemu pomieszczeniu, jak z innych czasów.
Żałuje tylko, że nie mam przy sobie jakiegoś patyka, który
pomógłby
mi w chodzeniu. Eh, no nic czas w drogę. Może przy okazji spotkam,
gdzieś ponownie tego smoka? Dziwnie mnie fascynował.
Gdy
wyszedłem z pokoju przywitał mnie duży oraz przestronny korytarz.
Podpierając się jedną ręką ściany ruszyłem przed siebie, w
którymś
momencie natknąłem się na schody prowadzące na dół.
Jęknąłem na ich widok. To będzie bolesne, pomyślałem i zacząłem
po nich schodzić. 
Całe
to miejsce było magiczne oraz niezwykle piękne. Nawet w mojej
dziwnej sytuacji nie mogłem się powstrzymać, aby go nie podziwiać.
W końcu wykończony przez bolącą nogę i trudności z poruszaniem
się dotarłem do jakiegoś dużego salonu połączonego z jadalnią.
Był on w tym samym stylu co sypialnia w której
się obudziłem. Wzdychając dotarłem do lepiej umiejscowionego
fotela z którego
mogłem widzieć wejście do pomieszczenia po czym usiadłem.
Zacząłem odczuwać lekki głód,
więc wyjąłem z plecaka paczkę orzechów
włoskich z rodzynkami. Otworzyłem ją i zacząłem się zajadać.
Miałem fioła na punkcie tego połączenia. Kiedy miałem tą
mieszankę przed oczami i brałem pierwszą jej garść do ust
ogarniał mnie obłęd, nie mogłem przestać jeść póki
się nie skończyła.
Po
posiłku puste opakowanie schowałem ponownie do plecaka i oparłem
się wygodnie o oparcie fotela. Musiałem pomyśleć co dalej, a
ponownie zrobiłem się lekko senny. To chyba przez zwiększone
zużycie energii związane z regeneracją uszkodzeń w nodze.
Ziewnąłem i nawet nie wiem, kiedy usnąłem.
Przez
sen czułem lekki dotyk na moim policzku, palce sunące po moich
włosach, obramowujące kształt ust, a potem lekki oraz miękki
dotyk warg na czole. Mruknąłem przez sen na tą dziwną
przyjemność. Po chwili poczułem, jak zostaje unoszony w czyiś
mocnych ramionach, a następnie kładziony na czymś miękkim.
Ponownie zapałem w sen bez snów.
Przy
kolejnej pobudce czułem się lepiej, ból
prawie ustał. Noga jedynie lekko pulsowała. Jeden z bardzo
nielicznych plusów
posiadania trochę elfickiej krwi, przyśpieszone leczenie.
Przecierając zaspane oczy usiadłem po czym się rozejrzałem. Wciąż
znajdowałem się w salonie w którym
zasnąłem, lecz teraz zamiast na fotelu
leżałem
na kanapie.
Dopiero
po chwili zarejestrowałem postać mężczyzny siedzącą niedaleko i
obserwującą mnie. Przyjrzałem się nieznajomemu. Potężna, ale
jednocześnie dziwnie elegancka sylwetka mężczyzny była opakowana
w czarny sweter oraz czarne skórzane
spodnie. Wszystko to było, wręcz opięte na wyraźnie zarysowanych
mięśniach mężczyzny. Skórę
miał jasną, ale również
lekko złocistą. Niczym pocałowaną przez słońce. Długie poniżej
pasa włosy były swobodnie rozpuszczone. Miały zadziwiające
kolory. Przeważała w nich czerń, ale pomiędzy nią było również
lśniące złoto i kontrastujące srebro. W niektórych
miejscach lśniąca czerń wydawała się mieć lazurowy blask. Ręce
ogromnie mnie swędziały, aby dotknąć tych włosów,
przyjrzeć im się z bliska i sprawdzić, czy są tak miękkie oraz
aksamitne, jak się wydają. Gdy moje spojrzenie dotarło do twarzy
mężczyzny, zamarłem. Patrzyły na mnie złote oczy smoka. Oczy nie
posiadające białek, mające pionową źrenice oraz plamki srebra.
Jedyną różnicą
pomiędzy oczami nieznajomego, a smoka z jaskini były proporcje. W
tym spojrzeniu było więcej kryształków
srebra oraz dochodziło do nich również
kilka chłodno niebieskie. Ale mimo tej małej niezgodności nie
miałem wątpliwości, że smok i ten mężczyzna to ta sama osoba.
Pierwszy raz miałem do czynienia ze smoczym zmiennym, byli oni
niezwykle rzadko spotykani. 
Przygryzłem
wargę na wspomnienie tego co do niego mówiłem...
Nazwałem go latającym jeżem... Do tego wlazłem do jego jaskini...
To niezbyt dobrze dla mnie wróży.
Smoki podobno są niezwykle dumne, zaborcze oraz władcze. W
odróżnieniu
od innych zmiennokształtnych stanowią jedność ze swoją drugą
postacią. Bestia jest człowiekiem, a człowiek jest bestią. Eh, no
cóż
jeszcze mnie nie zabił ani nie zjadł, co więcej przyniósł
mnie tutaj oraz opatrzył, więc chyba jestem względnie bezpieczny.
Przynajmniej na razie. No nic, zobaczy się co będzie dalej. Nie ma
sensu zamartwiać się czymś czego jeszcze nie ma.
Odchrząknąłem
delikatnie nie wiedząc, jak się teraz zachować. Nawet w normalnych
sytuacjach miałem problem w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi. Nigdy
też nie wiedziałem, jak miałem się zachować podczas spotkania z
kimś obcym. Zazwyczaj siedziałem cicho i ktoś inny prowadził
rozmowę, a ja dopiero po jakimś czasie wtrącałem się w nią
mówiąc
więcej niż kilka słów.
Nie miałem problemów
z mówieniem
tego co myślę oraz czuje, po prostu lubiłem dużo rozmyślać i
analizować w swojej głowię. Tam przeprowadzałem większość
dyskusji. Przez ostatnie lata zaprzestałem też większości
kontaktów
towarzyskich, przestały mieć one dla mnie znaczenie. Nie czułem
potrzeby spotykania się z ludźmi ani poznawania nowych. Z
zamyślenia wyrwał mnie głęboki oraz aksamitny głos zmiennego
smoka.
    -
Jak się czujesz?
W
odpowiedzi wzruszyłem ramionami, w nagłej nerwowości przeczesałem
włosy palcami. Zanim wymyśliłem co mam powiedzieć, zmienny
ponownie się odezwał.
    -
Jesteś Włóczykijem?
Spytał
się mnie, a ja oniemiałem nie wiedząc o co mu chodzi. Z tym
słowem, z tą nazwą kojarzyła mi się tylko jedna rzecz, a
mianowicie Muminki.... Ale jestem pewien, że nie o nie chodzi
smokowi. Zdziwiłbym się gdyby w ogóle
je znał. W odpowiedzi na moją zdezorientowaną minę, mężczyzna
westchnął głęboko.
    -
Za moich czasów
tak nazywali się ci, którzy
mieli duszę wędrowca. Lubili piesze wędrówki
i to nimi w większości żyli, nie uznawali wszelkich zakazów
oraz nakazów.
Włóczykije
charakteryzowali się spokojem i beztroską. Zawsze przychodzili oraz
odchodzili, jak im się podobało.
Mówiąc
to patrzył na mnie czujnym oraz badawczym wzrokiem. Chwilę się
zastanawiałem nad jego słowami. Czy mogłem kwalifikować się do
byciu Włóczykijem?
Wydaje mi się, że raczej nie, a przynajmniej nie w całości. Może
w jakiejś małej części... Z wahaniem w głosie taką właśnie
odpowiedź dałem smokowi, wydawał się nią dziwnie zadowolony. Nie
potrafiłem go rozszyfrować.
Dłonią
potarłem kark. W głowie wirowało mi tylko jedno pytanie. Co teraz?
Obok mnie znajdował się wyjątkowo atrakcyjny, jak i niebezpieczny
smok do którego
idealnie pasowało określenie dziki. Również
nie wiedziałem, gdzie jestem i czułem, że dzieje się coś ważnego
czego nie mogłem ogarnąć. To wszystko sprawiało, że czułem się
nie komfortowo. Miałem tylko ochotę zatonąć w kocach i odciąć
się od tego wszystkiego. 
Spróbowałem
wstać nie obciążając za bardzo prawej nogi. Na próbę
przeszedłem parę kroków,
na szczęście mogłem się już prawie normalnie poruszać. 
    -
Jesteśmy partnerami. - Powiedział smok zrzucając na mnie bombę
przez którą,
aż się potknąłem. Od bliskiego spotkania z podłogą uratowały
mnie jego silne ramiona.  Gdy ponownie stanąłem pewnie na nogach
myślałem, że mnie puści, ale nie zrobił tego. Zamiast tego objął
mnie w pasie i pochylił się do zgięcia mojej szyj z ramieniem. Był
ode mnie wyższy o trochę ponad pół
głowy, więc nie musiał nadwyrężać kręgosłupa wykonując ten
ruch. Czułem, jak mnie wąchał, od jego oddechu pieszczącego moją
skórę
przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Stałem w objęciach smoka niczym
zamrożony. Dopiero zaczynały do mnie docierać jego słowa. 
Nie
wierzyłem w tą całą bajkę o partnerach, ale chyba niechcący
wszedłem na Ścieżkę Pradawnych, z której
jeszcze nie tak dawno się śmiałem wrzucając ją do jednego worka
z innymi legendami. Byłem dziwnie przekonany, że miałem do
czynienia właśnie z jednym ze starożytnych. Z tych, którzy
mieli być bardziej bestiami niż ludźmi... To była niezbyt
pocieszająca myśl. Bo, jak wytłumaczyć takiemu, że gada bzdury? 
Partnerzy...
Głupi bajkowy wymysł. Usprawiedliwienie na chęć posiadania kogoś
na własność. Co prawda miałem znajomego wilka, który
posiadał partnera, a nawet dwóch,
ale to nie zmieniało mojego zdania o całej tej sprawię.  
    -
Jak się nazywasz piękny? - Mruknął przy mojej skórze
mężczyzna, jeszcze bardziej pobudzając moje ciało.
    -
Grzeczność wymaga, aby najpierw samemu się przedstawić zanim
zapyta się kogoś innego o imię . - Odparłem cicho, wciąż nie
mogąc pozbierać myśli. Smok zaśmiał się chrapliwie i polizał
moją skórę
na co się wzdrygnąłem.
    -
Nazywam się Navir Dragonir i jestem smoczym zmiennym. Wiele wieków
temu odszedłem ze świata. Zaszyłem się w tych górach,
gdyż zacząłem stanowić zbyt wielkie zagrożenie dla otoczenia.
Jestem bardziej bestią, demonem niż mężczyzną, ale jesteś moim
partnerem i znajdujesz się pod moją opieką oraz ochroną. Jesteś
moją nagrodą, kotwicą. Moimi kolorami, moją nadzieją. W swoich
rękach trzymasz bestię i los świata...
    -
Eeeee... - Odparłem bardzo elokwentnie. Co tu się wyrabia?!
Przepraszam bardzo, ale ja już chcę się obudzić z tego dziwnego
snu! Eh, niestety z moim szczęściem nie jest to sen, a pokręcona
rzeczywistość... - Myślę, że zaszła tu jakaś pomyłka. Skoro
na długi czas odciąłeś się od świata to całkiem zrozumiałym
jest wysnuwanie przez ciebie takich błędnych wniosków.
Na
moje słowa Navir warknął i mocniej mnie ścisnął. Chyba nie
powinienem w takiej sytuacji mówić
mu, że nie jestem pluszowym misiem, którego
można tak ściskać... Szczególnie,
że poczułem, jak jego zęby przedłużyły się zamieniając się w
kły drażniące moją skórę.
Do tego w powietrzu dało się wyczuć, jakby wzrastającą żądzę
krwi... W moim umyślę rozbrzmiewał głośny alarm krzyczący wręcz
abym uciekał co chętnie bym zrobił gdybym tylko mógł.
    -
Jesteś mój.
Jesteś moim partnerem na którego
czekałem wiele wieków,
dla którego
trwałem i nie pogrążałem się w pragnieniu rozerwania świata.
Nie masz prawa mi odmawiać!
Jego
słowa były władczym żądaniem, głos miał niby miękki, ale
jednocześnie niewzruszony, jak stal. Dźwięczało w nim
powarkiwanie oraz niebezpieczeństwo. Ten głos otulał niczym ciepły
koc i więził niczym najmocniejsze łańcuchy... Był potężny i
stary, jak sam czas...
Nie
wiedziałem co miałem robić, jak wyplątać się z tej sytuacji.
Jasne byłem osobą, której
nic nie obchodziło i wszystko miała gdzieś. Osobą, która
była pogrążona w melancholii oraz depresji i nie wiedziała czego
pragnie... Ale to nie oznaczało, że pozwolę jakiemuś obcemu na
włażenie butami w moje życie i diametralne zmienianie go. Nie
jestem jakimś roztapiającym się na takie słówka
idiotą. Słowa są bronią i manipulacją. Dobrze dobrane słowa
mogły ciąć i kroić głębiej niż najostrzejszy miecz, a ja zbyt
często używałem słów,
jako broni, by w nie wierzyć. By wierzyć w to co mówią
inni. Szczególnie
wiekowy smok mający problem z kontrolowaniem siebie.
Trochę
żałowałem, że Navir wyskoczył z czymś takim. Był seksownym
miło umięśnionym mężczyzną, którego
chętnie bym sprawdził w łóżku.
Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatnio uprawiałem seks, jakoś
moje ciało nie było nikim od dawna zainteresowane. Teraz, gdy w
końcu się obudziło i chętnie ponownie zaznałoby przyjemności
jej możliwość została mi odebrana. Nie ma w ogóle
takiej opcji, że będę się pieprzyć ze zmiennokształtnym, który
uznaje mnie za partnera. To prosta droga do wpieprzenia się w bagno
z którego
już raczej nie będzie wyjścia.  
  -
Nie powiedziałeś, jak masz na imię.
Fakt,
on podał mi swoje, więc teraz moja kolej. Przy odkrytych faktach
nie bardzo chciałem mu je zdradzać, ale w sumie nie wiele to
zmieni, jak je pozna. Odchrząknąłem i wyrzuciłem z siebie moje
imię oraz nazwisko.
    -
Luis Vero.
Naprawdę
zasługuje na nagrodę za moją elokwencję, jest po prostu tak
cudowna, a moje słownictwo tak bardzo rozbudowane... Niech ktoś
mnie stąd zabierze... Kosmici... Apokalipso... Gdzie jesteście, gdy
was potrzeba?
Navir
poruszył się trochę i teraz patrzył mi prosto w oczy. Zabrał
jedną z rąk z moich bioder i podniósł
ją do mojej twarzy. Delikatnie, jakbym dotykał szkła zaczął
gładzić mój
policzek. Jego oczy były teraz w pełni smocze, zniknęły z nich
drobinki niebieskiego. Czy to teraz jest ten moment w którym
powinienem zacząć mówić
- Dobry smok, miły smok. Siad, spokojnie, wiesz, że nie chcesz mnie
zjeść? Nie... Chyba lepiej będzie, jak nie będę się odzywać.
Przynajmniej na razie.
    -
Zwolnij na chwilę smoku, bo nie wyrabiam. - Wypaliłem niewiele
myśląc. - Gdzie ja w ogóle
jestem?
Tak
grunt to poznać miejsce swojego położenia, potem tylko zaplanować
taktyczny odwrót
z do końca nie sprawną nogą i wszystko będzie cudownie.
    -
Tam, gdzie powinieneś być. W domu, w moim legowisku.
No
dzięki! Bo bardzo dużo mi to mówi.
Zirytowany zmarszczyłem brwi. Navir westchnął na moją minę i
ponownie się odezwał.
    -
Nie martw się, wciąż w tych samych górach
po których
wędrowałeś. 
No
i to mówi
mi już trochę więcej, niewiele, ale jednak. Chociaż nie pamiętam
abym podczas podróży
w ogóle
natknął się na zarys jakiegoś budynku ani, aby ktoś mówił
o nim. Również
nie było o nim wzmianki w żadnych czytanych przeze mnie
informacjach... To trochę dziwne, ale na tym świecie nie wszystko
da się wyjaśnić logicznie.
Westchnąłem
głęboko, mój
umysł szalał próbując
znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Ale jak zwykle, kiedy
potrzebowałem błyskotliwości i pomysłowości wszystko mnie
zawodziło. Pozostało mi tylko odwlekanie tego wszystkiego, póki
nie znajdę jakiegoś magicznego rozwiązania.
    -
Może na chwilę przystopujesz i usiądziemy sobie, jak cywilizowani
ludzie? Chętnie bym się czegoś napił.
Nie
kłamałem, naprawdę chciało mi się pić, miałem wrażenie, że
minęły wieki od kiedy ostatnio zwilżałem gardło, a i od pewnego
czasu również
nie rozmawiałem z nikim, więc moje struny głosowe zardzewiały.
Navir przez chwilę patrzył na mnie badawczym oraz intensywnym
spojrzeniem, aż po chwili skinął głową na zgodę. Puściwszy
mnie, nie bacząc na moje protesty pomógł
mi dojść do stołu w drugiej części pokoju. Gdy usiadłem smok
zniknął na chwilę na co odetchnąłem. Był jedną z tych osób,
które
samą swoją obecnością dominowały całe pomieszczenie. Ja raczej
byłem cichym człowiekiem żyjącym w cieniu, on był moim
przeciwieństwem. Słońcem, które
gdy się pojawiało zgarniało całą uwagę. Nie byłem
przyzwyczajony do takich ludzi, a tym bardziej do radzenia sobie z
nimi. 
Musze
znaleźć jakiś sposób
na niego. Musi być coś co przekona go, że popełnia wielki błąd
i że po prostu się pomylił. Zacząłem się stresować co
skutkowało powrotem mojego niekontrolowanego odruchu dotyczącego
drapania. Miałem ten problem od wielu lat, za każdym razem, gdy się
denerwowałem, stresowałem czy po prostu coś mnie przytłaczało
moja dłoń automatycznie lądowała na moim karku i zaczynały
drapać. Często nawet nie orientowałem się, że to robię, aż
moja skóra
nie doznawała obrażeń. To jest okropny nawyk. I strasznie trudny
do pozbycia się.
Tym
razem jego szaleństwo przerwał smok, chwyciwszy mnie za rękę 
pocałował maltretowany przeze mnie kark z delikatnym pomrukiem.
Poczułem na policzkach wykwitający rumieniec. Kark i szyja były
nie tylko miejscem na wyładowywanie mojej frustracji, ale też
jednym z moich najbardziej wrażliwych miejsc. Navir postawił przede
mną kubek z parującą herbatą. To trochę dziwne, niby był
starożytnym, który
wieki temu zaszył się w górach,
a we wszystkim był na bieżąco oraz miał typowe i popularne w tych
czasach herbaty. Nawet kubek był nowoczesny... Czy to możliwe, że
w jakiś sposób
odciął się od świata, ale jednocześnie pozostawał w nim na
bieżąco? W sumie zbytnio bym się tym nie zdziwił. Wszystko jest
możliwe.
    -
Długo byłem nieprzytomny?
Zadałem
pytanie, które
nurtowało mnie od przebudzenia.
    -
Dwa dni.
Zamyśliłem
się, w sumie nie dziwiło mnie to. Zawsze byłem idealny do roli
Śpiącej Królewny.
Mogłem całe życie przespać. Kiedy pogrążałem się w sennym
świecie mogłem być każdym i mogłem tworzyć światy, jakie tylko
pragnąłem. Nie lubiłem budzić się i wracać do tej okropnej
rzeczywistości, która
tylko wszystko ze mnie wysysała. Dlatego nigdy nie mogłem wstać
rano i ogólnie
miałem problem ze wstaniem z łóżka.
Z
tymi myślami chwyciłem kubek i podniosłem go do ust. Chwilę
podmuchałem na gorącą herbatę po czym wypiłem mały łyk, była
pyszna. Powoli sączyłem ją przymrużając oczy. Cisza, która
zapadła między mną, a smokiem była przyjemna. Taka swobodna.
Podobno bardziej liczą się ludzie z którymi
możesz komfortowo i z przyjemnością pomilczeć niż ci z którymi
potrafisz przegadać całą noc. Bo przeważnie to przegadanie całej
nocy nic nie wnosi, rozmowy są o niczym i po chwili zapomina się o
nich. A ja w ogóle
nie byłem dobry w prowadzeniu konwersacji. 
Gdy
wypiłem herbatę przypomniałem sobie o moim aparacie. Z paniką w
umyśle chwyciłem plecak, aby go poszukać. Byłem do niego bardzo
przywiązany, on był niczym mój
kamień życia. Na szczęście już po chwili znalazłem go.
Postanowiłem od razu sprawdzić, czy wciąż działa, na moje
szczęście okazało się, że tak. Uspokojony zacząłem oglądać
otaczający mnie świat przez soczewkę aparatu. Gdy przeniosłem
swoją uwagę na smoka oczarowało mnie to co zobaczyłem.
Navir
siedział trochę odsunięty od stołu z delikatnym, jakby czułym
uśmiechem na ustach łagodzącym jego raczej ostre, ale eleganckie,
arystokratyczne rysy twarzy. Wydawał się odprężony, wzrok miał
skierowany gdzieś w dal, jakby w zamyśleniu. Słońce wpadające
przez ogromne okno oświetlało wręcz głaskało swoimi promieniami
całą postać mężczyzny. Kolory w jego włosach tańczyły,
mieniąc się niczym drogocenne kryształy. Nie mogąc oderwać
spojrzenia od tego pięknego widoku zacząłem robić smokowi
zdjęcia. Chciałem, jak najlepiej uwiecznić ten moment, to idealne
zgranie światła. Gdy skończyłem robić zdjęcia wyłączyłem
aparat i odstawiłem go na stół.
Gdzieś tam w zakamarkach mojego umysłu rozkwitła zazdrość. Ja
nigdy nie potrafiłem tak pięknie wyjść na zdjęciu, do tego bez
starania się... Zawsze coś u mnie było nie tak, coś było krzywe
albo dziwnie wyszło... Chciałbym móc,
jak ten smok usiąść i wyglądać, jak najwspanialszy klejnot, ale
niestety nie było mi to dane. Eh... 
Ponownie
ogarnęły mnie melancholijne myśli na które
automatycznie zgarbiłem się opuszczając ramiona, jakbym dźwigał
na nich cały ciężar świata. Nawet nie zauważyłem, kiedy smok
wstał i podszedł do mnie. Mocnym, ale jednocześnie delikatnym
chwytem na moich włosach odchylił moją głowę do tyłu.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, jego wzrok był badawczy, a jego
złote oczy wręcz iskrzyły. Miałem wrażenie, że przygląda mi
się niczym jakiemuś ciekawemu okazowi. Po chwili pochylił się w
moją stronę i trącił moją szyję nosem. Jakby w pieszczocie,
niemym pocieszeniu. Nie wiem dlaczego w moich oczach pojawiły się
łzy. Zacząłem szybko mrugać, aby się ich pozbyć. Aby nie
uwolniły się i nie popłynęły w dół
mojej twarzy. Udało mi się to, udało mi się je skryć. Miałem w
tym spore doświadczenie. Często gdy pozwalałem sobie na płacz był
on cichy, bezgłośny, a jedynym jego świadectwem był ból
w moich oczach i spływające łzy. Również
często musiałem je powstrzymywać, hamować, aby nie pojawiały
się. Zabierać całe cierpienie, wszystko co mnie bolało w sobie i
chować niczym brzydki sekret. Tylko po to, aby nikt nie widział
mojej słabości, aby świat nie miał tej satysfakcji z rzucenia
mnie na kolana...
Jestem
złamany, kompletnie spieprzony... Nie wiem, jak ten smok wyobraża
sobie, że miałbym być jego partnerem. A do tego ja nawet nie
potrafię dzielić swojego życia z kimś innym. Jestem samotnikiem,
lubię nim być. Potrafię zamknąć się w mieszkaniu na całe
miesiące, siedzieć i pogrążać się w melancholii oglądając coś
oraz czytając. Wegetując, od czasu do czasu pisząc jakiś tekst i
grając na gitarze albo malując jakiś obraz będący swego rodzaju
manifestacją. Jedyną rzeczą, którą
w tedy robię, a która
ma jakiekolwiek znaczenie to podpisywanie różnych
petycji przeciwko krzywdzeniu zwierząt, polowaniach, czy przeciwko
hodowaniu zwierząt na futro. Reszta mojego czasu, życia
składa
się z cichych pragnień, których
nawet nie próbuje
spełnić oraz nic nie znaczących chwil. Gdyby nie kiedyś założone
przedsiębiorstwo byłbym teraz bez pieniędzy oraz bez mieszkania.
Całkowicie bezdomny... 
Jeszcze
jako dzieciak odkryłem, że mam smykałkę do tatuaży. Później
po kilku eksperymentach udało mi się połączyć je z magią elfów
i stworzyć coś nowego. Nowy odłam tatuaży magicznych.  Już
podstawowe były drogie oraz skomplikowane, a gdy wprowadziłem swoje
innowacje wszystko skoczyło na nowszy poziom. Tatuaże magiczne to
specjalne tatuaże, wykonywane specjalnym tuszem oraz techniką.
Każdy ma wpleciony w siebie indywidualnie stworzony czar odpowiedni
dla swojego posiadacza. One były niczym żywe istoty, potrafiły
nawet się poruszać, czy przemieszczać. Na początku pracowałem
sam, potem otworzyłem studio i zatrudniłem kilka osób.
Wszystkie podpisały specjalną klauzurę pieczętując ją swoją
krwią, co było moim zabezpieczeniem, że nigdy mnie nie zdradzą
ani moich sekretów.
Teraz to wszystko samo pracowało na mnie, a ja jedynie czasem
pojawiałem się w odwiedzinach. Rzadziej osobiście zajmowałem się
jakimś projektem, raczej nie trafiały się żadne interesujące czy
wyjątkowo specyficzne.
I
gdy tak wszystko sobie funkcjonowało, a ja pogrążałem się w
melancholii moją szarą rzeczywistość przeciął kolorowy ptak.
Przyszedł do salonu z bonem na magiczny tatuaż i jego projekt, a
raczej pomysł mnie zafascynował. Postanowiłem, że wyjątkowo
osobiście się nim zajmę. Przy okazji nawiązałem z nim swego
rodzaju dziwną przyjaźń. Gabriel, bo tak miał na imię był
zmiennokształtnym wilkiem, choć osobiście bardziej stawiałbym na
jakiegoś mistycznego ptaka. Był chodzącą sprzecznością, niby w
wielu kwestiach niepewny siebie oraz posiadający masę kompleksów,
ale również
niezwykle zdecydowany oraz nieugięty. Miałem wrażenie, że to on
sam był swoim panem, sam ustalał własne zasady. Był jak żywy
ogień. Okazało się, że bon był prezentem od jego partnerów.
Piękny mężczyzna z wyjątkowo długimi czerwonymi włosami
opowiedział mi historię jakiej nie spodziewałem się poznać. Była
o nim i jego partnerach.  Mimo mojego sceptycznego podejścia do
całej tej więzi, które
jak się okazało dzieliłem z Gabrielem byłem pod ogromnym
wrażeniem ich sparowania. A raczej tego, jak Gabriel potrafił
pozostać sobą, jak nie dał się zmienić. Jego osoba była niczym
chodząca i mówiąca
manifestacja wolności. 
Wykonałem
mu na plecach skomplikowany oraz bardzo czasochłonny tatuaż z
wieloma wplecionymi w niego czarami, które
stworzyłem specjalnie dla niego. Przedstawiał on ogromnego feniksa
w intensywnych kolorach czerwieni, pomarańczu, żółtego
złota oraz neonowego niebieskiego i czarnego. Jego skrzydła
nachodziły na barki oraz ramiona Gabriela. Nie był on też zwykłym
magicznym tatuażem. Poruszał się niczym żywa istota chroniąc
swojego właściciela. Był symbolem tego ile razy mężczyzna spalił
się i odrodził z popiołów
o wiele silniejszy. Ile razy walczył oraz tego, jak sam pokonywał
swoje problemy.
Osoby
nie związane z tatuażami, mogą dziwić się tym, że ktoś
opowiada obcemu swoją historię, ale tak już bywało w tym fachu.
Podczas tatuowania niewielu milczało, większość otwierała się i
podczas tworzenia sztuki na swojej skórze
mówiła
sporo, niczym na spowiedzi u psychologa. Do tego przy tworzeniu
tatuażu magicznego było ogromnie ważne, aby poznać swojego
klienta. Aby wyczuć jego esencje. Bez tego nic by nie mogło
powstać. Niestety kolorowy ptak, jak nagle się pojawił tak nagle
zniknął. Rzadko się spotykaliśmy, częściej rozmawialiśmy przez
telefon, czy wysyłaliśmy sobie wiadomości, ale nie było to jakieś
częste. Tak już po prostu między nami było. W chwili w której
odszedł  powróciłem
do mojego pozbawionego kolorów
świata i jeszcze mocniej zacząłem odczuwać czarną pochłaniającą
mnie otchłań. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nic nie trwa
wiecznie.
Nie
wiem, dlaczego nagle sobie o tym przypomniałem. Może to przez to
uczucie, że teraz jest inaczej, niezrozumiale oraz nie koniecznie
dobrze, ale jednak inaczej... I, że to również
niedługo się skończy. Navir był jak Gabriel. Pojawił się nagle
przynosząc kolory, aby już niedługo zniknąć pozostawiając mnie
w moim mroczniejszym i bardziej bezbarwnym świecie, niż wcześniej.
 Podobno nie powinno się nigdy zakładać z góry,
że się przegra póki
człowiek się nie podda, ale ja już nawet nie podejmuje walki...
Czy to oznacza, że jestem skazany na wieczną porażkę? Chyba
tak... A kiedyś w pięknych dawnych czasach byłem tym, który
nigdy się nie poddaje... Który
walczy zawsze i wszędzie... Piękne stare czasy... Już ledwo je
pamiętam... Dawne czasy, gdy człowiek myślał, że wszystko jest
możliwe, że wszystko ma na wyciągnięcie ręki... Że póki
walczy to nie przegrał, że ta jedna rzecz wystarczy. Ta wiedza, że
walczenie, aby tylko nie przegrać jest najwyższym priorytetem.
Moje
rozpędzone myśli zmierzające prosto w przepaść przerwał smok
gryząc mnie lekko w gardło z cichym pomrukiem. Jakby wyczuł moje
emocje, negatywne i smutne myśli. I tym sposobem chciał mnie z nich
wyciągnąć, chciał abym powrócił
do rzeczywistości. Efektem ubocznym tego zabiegu było nagłe
pobudzenie się mojego ciała do życia. Po moim ciele przeszedł
prąd przyjemności, a mój
członek urósł
w zainteresowaniu. Poczułem na twarzy rozprzestrzeniający się
rumieniec. Moją jedyną nadzieją, było to, że Navir nie zauważy
mojej reakcji na jego czyn. Ale, jak to zazwyczaj bywało w moim
przypadku los był przeciwko mnie. Smok głęboko zaciągnął się
moim zapachem pomrukując cicho. Gdy spojrzał mi w oczy zauważyłem
w jego spojrzeniu żar oraz pasje.
Nie
jestem pewien w którym
momencie zaczęliśmy się całować. Nasz na początku niewinny
pocałunek szybko zmienił się w taniec języków
splatających się z niewielkimi jękami. Spalaliśmy się w ogniu
przyjemności. Walczyliśmy naszymi językami o kontrole, dominacje
nad tym drugim. W pewnym momencie poczułem szarpnięcie i zostałem
przeniesiony z krzesła na stół.
Moje ręce podniosły się, zacząłem głaskać umięśnioną klatkę
piersiową Navira powoli kierując dłonie w górę
lekko ugniatając znajdującą się pod nimi powierzchnie, aż w
końcu jedną z rąk wplotłem w jego włosy, a drugą objąłem
szyje. Rozkoszowałem się aksamitem i miękkością jego włosów,
były w dotyku jeszcze przyjemniejsze niż sobie to wyobrażałem. W
moim umyśle pojawił się przyjemny obraz nachylającego się nad
moim ciałem smoka z jego włosami niczym kurtyną odcinającą nas
od wszystkiego i pieszczącymi moje ciało.  W międzyczasie dłonie
Navira również
nie próżnowały.
Błądząc umiejętnie po moim ciele podsycały mój
ogień. Były jednocześnie szorstkie i delikatne. Idealne. Powoli
zaczynało mi brakować oddechu. Po chwili pocałunek się skończył,
a ja cały oszołomiony oddychałem głęboko próbując
się uspokoić. Moje usta były wilgotne od naszego pocałunki, na
twarzy czułem gorąco. Jedyne co wiedziałem to, że muszę się
pozbierać, ogarnąć swoje myśli. Ogarnąć siebie.
Zdjąłem
dłonie z ciała smoka, drżały. Nie chciałem patrzeć na Navira,
chciałem tylko, aby magicznie zniknął. Nie wiem, jak mam się
teraz zachować. Co powiedzieć, czy zrobić abym mógł
odejść. Myśli w mojej głowie szalały, było ich zbyt wiele, a
jednak miałem wrażenie, jakby mój
umysł był pusty. Byłem teraz niczym zastygły posąg... Nagle
poczułem dotyk na policzku, to była powoli mnie głaszcząca dłoń
smoka. Wzdrygnąłem się i odtrąciłem ją wciąż nie patrząc na
Navira. Co więcej nawet ostentacyjnie odwróciłem
głowę na bok i zaplotłem ręce na klatce piersiowej, aby pokazać
mój
stosunek do tego wszystkiego. W odpowiedzi usłyszałem warczenie.
Zignorowałem je. Jestem bardzo dobry w ignorowaniu rzeczy, których
nie chcę i z którymi
nie umiem sobie poradzić. Ignorancja jest prawie, jak ślepota. Nie
sprawi, że rzeczy znikną i nie jest dobra, ale wszyscy podążają
za jej ideologią. Czasem w niektórych
kwestiach, a czasem w całym życiu. W niektórych
sprawach jest ona okropna i nie powinna istnieć, a w innych wydaje
się być ostatnim bastionem chroniąc przed całkowitym
wyniszczeniem umysłu. Kiedy indziej może doprowadzić do
niepożądanych rzeczy, które
raczej by się nie wydarzyły gdyby nie użycie jej. Tak właśnie
było tym razem.
Zanim
się zorientowałem znalazłem się w sypialni w której
wcześniej się obudziłem. Zostałem rzucony na łóżko,
a obok mnie wylądowały moje rzeczy. Oszołomiony popatrzyłem na
mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Jego twarzy była niczym
wykuta z lodu, jedynie jego oczy płonęły. Szalały w nich jakieś
uczucia, emocje których
nie potrafiłem rozszyfrować. Kiedy chciałem się podnieść na
mojej szyj wylądowała silna dłoń. Przez chwile ściskała
wyjątkowo mocno, aż moje oczy zaczęły łzawić i ledwo mogłem
oddychać po czym uścisk lekko się rozluźnił, lecz nie zniknął.
Głęboko łapiąc powietrze, jak po wynurzeniu się z mrocznych
głębi oceany próbowałem
oderwać dłoń Navira od mojego gardła. Niestety nic to nie dawało.
Wbijałem w nią paznokcie, drapałem i nadal nie przyniosło to
pożądanego efektu. Jedyne co uzyskałem to unieruchomienie moich
rąk nad głową przez mężczyznę. Moją głęboko zakorzenioną
obojętność na wszystko zaczął przełamywać kiełkujący się
strach i mroczne scenariusze dalszego rozwoju tej sytuacji.
Mimo,
że Navir znajdował się w swojej ludzkiej postaci to miałem
wrażenie, jakby przede mną znajdował się dziki smok. Każdy jego
ruch był pełen agresji, jego złote oczy były wypełnione tęsknotą
oraz szaleństwem. Szybkim ruchem zdjął rękę z mojego gardła i
chwycił mnie za podbródek
zmuszając mnie do otwarcia ust. Nie dając mi czasu na reakcje
zaczął mnie głęboko całować. Jego język był dominujący
niczym król
kontrolujący swoje terytorium wykazujący silne zaborcze pragnienie.
W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy zamazujące moje pole
widzenia. Byłem bezsilny, nie mogłem nic zrobić. To uderzało w
najmroczniejszą część mojego umysłu sprawiając, że rozpadałem
się na kawałki. Nienawidziłem tego uczucia, tej bezradności.
Zawsze, gdy tylko zaczynałem ją czuć atakowałem. Uruchamiała się
moja automatyczna samoobrona podnosząca mury wokół
mnie i szukająca ostrych słów
w odpowiedzi na krzywdę, na ból,
czy właśnie na tą okropną bezsilność. Dzięki temu, dzięki tej
samoobronie nikt nie mógł
mnie zranić, nikt nie mógł
zobaczyć tego, jak moje serce jest rozdzierane na strzępy wraz z
wiarą w siebie i świat. Teraz zostałem tego pozbawiany, nie miałem
możliwości ataku ani możliwości ochronienia siebie i marnych
resztek, które
jeszcze ze mnie zostały...