czwartek, 14 maja 2020

Podróż Czarnego Lisa - Nowa Książka


Jest to krótka historia o Lisie, który myślał, że jest cwany oraz o odnajdywaniu własnego szczęścia tam, gdzie najmniej można się go spodziewać.

Pewnego razu żył sobie Czarny Lis, który kochał zabawę oraz wolność.
I choć większość czasu spędzał on w swojej ludzkiej postaci to nie przeszkadzało mu to w wykorzystywaniu swojej drugiej formy, jako idealnej wymówi na wszystko – To dlatego, że jestem Lisem.
Inni ludzie byli dla niego niczym jednorazowe zabawki, które wyrzucał ze swojego życia po jednej wspólnie spędzonej nocy.
Pomimo tego, że oznaczał się on sporą inteligencją powszechnie uznawano, że jego postrzeganie innych osób jest zaburzone.
Lian – bo takie imię nosił ten psotny Lis żył w przekonaniu, że jest najsprytniejszy i że nigdy się nie zmieni. Nie spodziewał się, że Los postanowi rzucić mu pod nogi coś czego nigdy nawet nie szukał – Uczucia.
Czarny Lis z pogardą odrzucił ten kłopotliwy dla niego prezent, ale uparty Los nie chciał pozwolił mu na dalsze samotne życie i z radością przygotował on dla niego kilka niespodzianek.
Nie spodziewając się podstępu od Losu – Lis wyruszył w podróż podczas, której niespodziewanie odkrył to czego tak naprawdę pragnął w życiu i za czym po cichu tęsknił.


Historia zawiera wątek więzi/partnerstwa oraz osadzona jest we współczesnym fantastycznym świecie)
!Wszelkie Prawa Zastrzeżone - Książka w Całości należy do Autorki!
W książce występują m.in sceny seksu pomiędzy jednym lub wieloma mężczyznami, wulgaryzmy, Psotny Lis oraz pewni sprytni Fae.
-Książka przeznaczona dla osób pełnoletnich (+18)-

Wesprzyj Autora i kup książkę - Podróż Czarnego Lisa [Całość]

Wattpad - Podróż Czarnego Lisa [Aktualizowane]


czwartek, 16 stycznia 2020

Uratuj Mnie - Rozdział 2

Save Me


Rozdział 2

,, Nie wiem dokąd idę i cholernie dobrze mi z tym ''

Powoli wybudzałem się z mrocznej otchłani nieprzytomności. Leżałem na czymś miękkim oraz przyjemnym. Z trudem zmusiłem swoje oczy do otwarcia, najchętniej poszedłbym dalej spać. Delikatnie się poruszyłem co wywołało ból w mojej nodze. Wraz z nim wszystko do mnie wróciło. Moje zwiedzanie jaskini i smok.
Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się. Znajdowałem się w jakimś dużym pokoju. Tylko jedno słowo przychodziło mi na myśl, aby go opisać - Królewski. Duże okno na całą ścianę połączone ze szklanymi drzwiami prowadzącymi na duży balkon, wpuszczało naturalne światło do pokoju i dodawało mu piękna. Niedaleko drzwi na taras i naprzeciwko okna znajdowały się dwa duże fotele. Były piękne na myśl przywodziły dawne czasy. Kawałek od nich znajdował się solidny średniej wielkości stolik z delikatnymi wyrzeźbionymi na nim wzorami. Podłoga była w większości pokryta dywanem z długim włosiem o jasnym kolorze idealnie pasującym do szaro białej marmurowej podłogi. Całe pomieszczenie było właśnie w takich jasnych kolorach, przeważała biel oraz delikatna szarość bardziej przypominająca srebro, a, gdzie nie, gdzie delikatny blady błękit. Cały wystrój dopełniały małe złote ozdoby oraz duży piękny kominek z jasnego kamienia przed którym w pewnej odległości stała dwu osobowa kanapa.
Łóżko na którym leżałem było gigantyczne, spokojnie mogły się w nim pomieścić trzy osoby, jak nie więcej. Ostrożnie wyplątałem się z ciepłej kołdry oraz miękkiego koca przypominającego futro, ale nie będące nim. Cieszyło mnie to, że nie widziałem tu żadnych futer, byłem ich przeciwnikiem. Najbardziej nienawidziłem ferm futerkowych. Te biedne zwierzęta zamknięte w strasznie małych klatkach... Poranione i smutne, traktowane, jak śmiecie... To coś okropnego. W naszych nowoczesnych czasach powinno być to nie do pomyślenia, aby istniały takie miejsca, ale niestety większość osób woli żyć obok tego udając, że nic nie widzą i nie reagować, więc biznes śmierci wciąż trwa...
Westchnąłem głęboko i potrząsnąłem głową, te myśli sprawiały, że ogarniał mnie smutek oraz pojawiały mi się łzy w oczach. Ale teraz musiałem się skupić na tym, gdzie się znajdowałem i o co tu chodziło. Powoli wstałem z łóżka i dopiero w tedy zobaczyłem, że nie mam na sobie spodni ani butów, a moja prawa noga jest opatrzona oraz zabandażowana. Rozejrzałem się w poszukiwaniu moich zaginionych ubrań, znalazłem ja położone na krześle pod którym były również moje buty. Dokuśtykałem się do niego. Nie mogłem za bardzo chodzić, nawet delikatne stawianie nogi i obciążanie jej moją wagą wysyłało przez moje ciało ból. Starałem się go kontrolować poprzez głębokie oddechy.
Dotarłem do krzesła i podniosłem z niego moje rzeczy po czym wykończony, jak po milowym biegu opadłem na siedzenie dysząc. Z ogromną ostrożnością założyłem spodnie oraz buty. To było z mojej strony trochę niegrzeczne, nie powinienem po czyimś domu chodzić w butach, ale nie wiedziałem, gdzie jestem oraz, czy nie będę musiał szybko się stąd ewakuować. Jeśli tak to w tedy nie miałbym czasu na ich zakładanie szczególnie z moją ranną nogą. Na bluzkę założyłem od razu kurtkę, a szaliki związałem sobie w pasie, nie było tutaj tak zimno abym musiał mieć je na szyj, a do kieszeni nie chciały się zmieścić. Koło dużych solidnych drzwi leżał mój plecak, który z wysiłkiem zarzuciłem sobie na ramię. Czas powiedzieć do widzenia temu magicznemu pomieszczeniu, jak z innych czasów. Żałuje tylko, że nie mam przy sobie jakiegoś patyka, który pomógłby mi w chodzeniu. Eh, no nic czas w drogę. Może przy okazji spotkam, gdzieś ponownie tego smoka? Dziwnie mnie fascynował.
Gdy wyszedłem z pokoju przywitał mnie duży oraz przestronny korytarz. Podpierając się jedną ręką ściany ruszyłem przed siebie, w którymś momencie natknąłem się na schody prowadzące na dół. Jęknąłem na ich widok. To będzie bolesne, pomyślałem i zacząłem po nich schodzić.
Całe to miejsce było magiczne oraz niezwykle piękne. Nawet w mojej dziwnej sytuacji nie mogłem się powstrzymać, aby go nie podziwiać. W końcu wykończony przez bolącą nogę i trudności z poruszaniem się dotarłem do jakiegoś dużego salonu połączonego z jadalnią. Był on w tym samym stylu co sypialnia w której się obudziłem. Wzdychając dotarłem do lepiej umiejscowionego fotela z którego mogłem widzieć wejście do pomieszczenia po czym usiadłem. Zacząłem odczuwać lekki głód, więc wyjąłem z plecaka paczkę orzechów włoskich z rodzynkami. Otworzyłem ją i zacząłem się zajadać. Miałem fioła na punkcie tego połączenia. Kiedy miałem tą mieszankę przed oczami i brałem pierwszą jej garść do ust ogarniał mnie obłęd, nie mogłem przestać jeść póki się nie skończyła.
Po posiłku puste opakowanie schowałem ponownie do plecaka i oparłem się wygodnie o oparcie fotela. Musiałem pomyśleć co dalej, a ponownie zrobiłem się lekko senny. To chyba przez zwiększone zużycie energii związane z regeneracją uszkodzeń w nodze. Ziewnąłem i nawet nie wiem, kiedy usnąłem.
Przez sen czułem lekki dotyk na moim policzku, palce sunące po moich włosach, obramowujące kształt ust, a potem lekki oraz miękki dotyk warg na czole. Mruknąłem przez sen na tą dziwną przyjemność. Po chwili poczułem, jak zostaje unoszony w czyiś mocnych ramionach, a następnie kładziony na czymś miękkim. Ponownie zapałem w sen bez snów.
Przy kolejnej pobudce czułem się lepiej, ból prawie ustał. Noga jedynie lekko pulsowała. Jeden z bardzo nielicznych plusów posiadania trochę elfickiej krwi, przyśpieszone leczenie. Przecierając zaspane oczy usiadłem po czym się rozejrzałem. Wciąż znajdowałem się w salonie w którym zasnąłem, lecz teraz zamiast na fotelu leżałem na kanapie.
Dopiero po chwili zarejestrowałem postać mężczyzny siedzącą niedaleko i obserwującą mnie. Przyjrzałem się nieznajomemu. Potężna, ale jednocześnie dziwnie elegancka sylwetka mężczyzny była opakowana w czarny sweter oraz czarne skórzane spodnie. Wszystko to było, wręcz opięte na wyraźnie zarysowanych mięśniach mężczyzny. Skórę miał jasną, ale również lekko złocistą. Niczym pocałowaną przez słońce. Długie poniżej pasa włosy były swobodnie rozpuszczone. Miały zadziwiające kolory. Przeważała w nich czerń, ale pomiędzy nią było również lśniące złoto i kontrastujące srebro. W niektórych miejscach lśniąca czerń wydawała się mieć lazurowy blask. Ręce ogromnie mnie swędziały, aby dotknąć tych włosów, przyjrzeć im się z bliska i sprawdzić, czy są tak miękkie oraz aksamitne, jak się wydają. Gdy moje spojrzenie dotarło do twarzy mężczyzny, zamarłem. Patrzyły na mnie złote oczy smoka. Oczy nie posiadające białek, mające pionową źrenice oraz plamki srebra. Jedyną różnicą pomiędzy oczami nieznajomego, a smoka z jaskini były proporcje. W tym spojrzeniu było więcej kryształków srebra oraz dochodziło do nich również kilka chłodno niebieskie. Ale mimo tej małej niezgodności nie miałem wątpliwości, że smok i ten mężczyzna to ta sama osoba. Pierwszy raz miałem do czynienia ze smoczym zmiennym, byli oni niezwykle rzadko spotykani.
Przygryzłem wargę na wspomnienie tego co do niego mówiłem... Nazwałem go latającym jeżem... Do tego wlazłem do jego jaskini... To niezbyt dobrze dla mnie wróży. Smoki podobno są niezwykle dumne, zaborcze oraz władcze. W odróżnieniu od innych zmiennokształtnych stanowią jedność ze swoją drugą postacią. Bestia jest człowiekiem, a człowiek jest bestią. Eh, no cóż jeszcze mnie nie zabił ani nie zjadł, co więcej przyniósł mnie tutaj oraz opatrzył, więc chyba jestem względnie bezpieczny. Przynajmniej na razie. No nic, zobaczy się co będzie dalej. Nie ma sensu zamartwiać się czymś czego jeszcze nie ma.
Odchrząknąłem delikatnie nie wiedząc, jak się teraz zachować. Nawet w normalnych sytuacjach miałem problem w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi. Nigdy też nie wiedziałem, jak miałem się zachować podczas spotkania z kimś obcym. Zazwyczaj siedziałem cicho i ktoś inny prowadził rozmowę, a ja dopiero po jakimś czasie wtrącałem się w nią mówiąc więcej niż kilka słów. Nie miałem problemów z mówieniem tego co myślę oraz czuje, po prostu lubiłem dużo rozmyślać i analizować w swojej głowię. Tam przeprowadzałem większość dyskusji. Przez ostatnie lata zaprzestałem też większości kontaktów towarzyskich, przestały mieć one dla mnie znaczenie. Nie czułem potrzeby spotykania się z ludźmi ani poznawania nowych. Z zamyślenia wyrwał mnie głęboki oraz aksamitny głos zmiennego smoka.
  - Jak się czujesz?
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami, w nagłej nerwowości przeczesałem włosy palcami. Zanim wymyśliłem co mam powiedzieć, zmienny ponownie się odezwał.
  - Jesteś Włóczykijem?
Spytał się mnie, a ja oniemiałem nie wiedząc o co mu chodzi. Z tym słowem, z tą nazwą kojarzyła mi się tylko jedna rzecz, a mianowicie Muminki.... Ale jestem pewien, że nie o nie chodzi smokowi. Zdziwiłbym się gdyby w ogóle je znał. W odpowiedzi na moją zdezorientowaną minę, mężczyzna westchnął głęboko.
  - Za moich czasów tak nazywali się ci, którzy mieli duszę wędrowca. Lubili piesze wędrówki i to nimi w większości żyli, nie uznawali wszelkich zakazów oraz nakazów. Włóczykije charakteryzowali się spokojem i beztroską. Zawsze przychodzili oraz odchodzili, jak im się podobało.
Mówiąc to patrzył na mnie czujnym oraz badawczym wzrokiem. Chwilę się zastanawiałem nad jego słowami. Czy mogłem kwalifikować się do byciu Włóczykijem? Wydaje mi się, że raczej nie, a przynajmniej nie w całości. Może w jakiejś małej części... Z wahaniem w głosie taką właśnie odpowiedź dałem smokowi, wydawał się nią dziwnie zadowolony. Nie potrafiłem go rozszyfrować.
Dłonią potarłem kark. W głowie wirowało mi tylko jedno pytanie. Co teraz? Obok mnie znajdował się wyjątkowo atrakcyjny, jak i niebezpieczny smok do którego idealnie pasowało określenie dziki. Również nie wiedziałem, gdzie jestem i czułem, że dzieje się coś ważnego czego nie mogłem ogarnąć. To wszystko sprawiało, że czułem się nie komfortowo. Miałem tylko ochotę zatonąć w kocach i odciąć się od tego wszystkiego.
Spróbowałem wstać nie obciążając za bardzo prawej nogi. Na próbę przeszedłem parę kroków, na szczęście mogłem się już prawie normalnie poruszać.
  - Jesteśmy partnerami. - Powiedział smok zrzucając na mnie bombę przez którą, aż się potknąłem. Od bliskiego spotkania z podłogą uratowały mnie jego silne ramiona. Gdy ponownie stanąłem pewnie na nogach myślałem, że mnie puści, ale nie zrobił tego. Zamiast tego objął mnie w pasie i pochylił się do zgięcia mojej szyj z ramieniem. Był ode mnie wyższy o trochę ponad pół głowy, więc nie musiał nadwyrężać kręgosłupa wykonując ten ruch. Czułem, jak mnie wąchał, od jego oddechu pieszczącego moją skórę przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Stałem w objęciach smoka niczym zamrożony. Dopiero zaczynały do mnie docierać jego słowa.
Nie wierzyłem w tą całą bajkę o partnerach, ale chyba niechcący wszedłem na Ścieżkę Pradawnych, z której jeszcze nie tak dawno się śmiałem wrzucając ją do jednego worka z innymi legendami. Byłem dziwnie przekonany, że miałem do czynienia właśnie z jednym ze starożytnych. Z tych, którzy mieli być bardziej bestiami niż ludźmi... To była niezbyt pocieszająca myśl. Bo, jak wytłumaczyć takiemu, że gada bzdury?
Partnerzy... Głupi bajkowy wymysł. Usprawiedliwienie na chęć posiadania kogoś na własność. Co prawda miałem znajomego wilka, który posiadał partnera, a nawet dwóch, ale to nie zmieniało mojego zdania o całej tej sprawię.
  - Jak się nazywasz piękny? - Mruknął przy mojej skórze mężczyzna, jeszcze bardziej pobudzając moje ciało.
  - Grzeczność wymaga, aby najpierw samemu się przedstawić zanim zapyta się kogoś innego o imię . - Odparłem cicho, wciąż nie mogąc pozbierać myśli. Smok zaśmiał się chrapliwie i polizał moją skórę na co się wzdrygnąłem.
  - Nazywam się Navir Dragonir i jestem smoczym zmiennym. Wiele wieków temu odszedłem ze świata. Zaszyłem się w tych górach, gdyż zacząłem stanowić zbyt wielkie zagrożenie dla otoczenia. Jestem bardziej bestią, demonem niż mężczyzną, ale jesteś moim partnerem i znajdujesz się pod moją opieką oraz ochroną. Jesteś moją nagrodą, kotwicą. Moimi kolorami, moją nadzieją. W swoich rękach trzymasz bestię i los świata...
  - Eeeee... - Odparłem bardzo elokwentnie. Co tu się wyrabia?! Przepraszam bardzo, ale ja już chcę się obudzić z tego dziwnego snu! Eh, niestety z moim szczęściem nie jest to sen, a pokręcona rzeczywistość... - Myślę, że zaszła tu jakaś pomyłka. Skoro na długi czas odciąłeś się od świata to całkiem zrozumiałym jest wysnuwanie przez ciebie takich błędnych wniosków.
Na moje słowa Navir warknął i mocniej mnie ścisnął. Chyba nie powinienem w takiej sytuacji mówić mu, że nie jestem pluszowym misiem, którego można tak ściskać... Szczególnie, że poczułem, jak jego zęby przedłużyły się zamieniając się w kły drażniące moją skórę. Do tego w powietrzu dało się wyczuć, jakby wzrastającą żądzę krwi... W moim umyślę rozbrzmiewał głośny alarm krzyczący wręcz abym uciekał co chętnie bym zrobił gdybym tylko mógł.
  - Jesteś mój. Jesteś moim partnerem na którego czekałem wiele wieków, dla którego trwałem i nie pogrążałem się w pragnieniu rozerwania świata. Nie masz prawa mi odmawiać!
Jego słowa były władczym żądaniem, głos miał niby miękki, ale jednocześnie niewzruszony, jak stal. Dźwięczało w nim powarkiwanie oraz niebezpieczeństwo. Ten głos otulał niczym ciepły koc i więził niczym najmocniejsze łańcuchy... Był potężny i stary, jak sam czas...
Nie wiedziałem co miałem robić, jak wyplątać się z tej sytuacji. Jasne byłem osobą, której nic nie obchodziło i wszystko miała gdzieś. Osobą, która była pogrążona w melancholii oraz depresji i nie wiedziała czego pragnie... Ale to nie oznaczało, że pozwolę jakiemuś obcemu na włażenie butami w moje życie i diametralne zmienianie go. Nie jestem jakimś roztapiającym się na takie słówka idiotą. Słowa są bronią i manipulacją. Dobrze dobrane słowa mogły ciąć i kroić głębiej niż najostrzejszy miecz, a ja zbyt często używałem słów, jako broni, by w nie wierzyć. By wierzyć w to co mówią inni. Szczególnie wiekowy smok mający problem z kontrolowaniem siebie.
Trochę żałowałem, że Navir wyskoczył z czymś takim. Był seksownym miło umięśnionym mężczyzną, którego chętnie bym sprawdził w łóżku. Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatnio uprawiałem seks, jakoś moje ciało nie było nikim od dawna zainteresowane. Teraz, gdy w końcu się obudziło i chętnie ponownie zaznałoby przyjemności jej możliwość została mi odebrana. Nie ma w ogóle takiej opcji, że będę się pieprzyć ze zmiennokształtnym, który uznaje mnie za partnera. To prosta droga do wpieprzenia się w bagno z którego już raczej nie będzie wyjścia.
  - Nie powiedziałeś, jak masz na imię.
Fakt, on podał mi swoje, więc teraz moja kolej. Przy odkrytych faktach nie bardzo chciałem mu je zdradzać, ale w sumie nie wiele to zmieni, jak je pozna. Odchrząknąłem i wyrzuciłem z siebie moje imię oraz nazwisko.
  - Luis Vero.
Naprawdę zasługuje na nagrodę za moją elokwencję, jest po prostu tak cudowna, a moje słownictwo tak bardzo rozbudowane... Niech ktoś mnie stąd zabierze... Kosmici... Apokalipso... Gdzie jesteście, gdy was potrzeba?
Navir poruszył się trochę i teraz patrzył mi prosto w oczy. Zabrał jedną z rąk z moich bioder i podniósł ją do mojej twarzy. Delikatnie, jakbym dotykał szkła zaczął gładzić mój policzek. Jego oczy były teraz w pełni smocze, zniknęły z nich drobinki niebieskiego. Czy to teraz jest ten moment w którym powinienem zacząć mówić - Dobry smok, miły smok. Siad, spokojnie, wiesz, że nie chcesz mnie zjeść? Nie... Chyba lepiej będzie, jak nie będę się odzywać. Przynajmniej na razie.
  - Zwolnij na chwilę smoku, bo nie wyrabiam. - Wypaliłem niewiele myśląc. - Gdzie ja w ogóle jestem?
Tak grunt to poznać miejsce swojego położenia, potem tylko zaplanować taktyczny odwrót z do końca nie sprawną nogą i wszystko będzie cudownie.
  - Tam, gdzie powinieneś być. W domu, w moim legowisku.
No dzięki! Bo bardzo dużo mi to mówi. Zirytowany zmarszczyłem brwi. Navir westchnął na moją minę i ponownie się odezwał.
  - Nie martw się, wciąż w tych samych górach po których wędrowałeś.
No i to mówi mi już trochę więcej, niewiele, ale jednak. Chociaż nie pamiętam abym podczas podróży w ogóle natknął się na zarys jakiegoś budynku ani, aby ktoś mówił o nim. Również nie było o nim wzmianki w żadnych czytanych przeze mnie informacjach... To trochę dziwne, ale na tym świecie nie wszystko da się wyjaśnić logicznie.
Westchnąłem głęboko, mój umysł szalał próbując znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Ale jak zwykle, kiedy potrzebowałem błyskotliwości i pomysłowości wszystko mnie zawodziło. Pozostało mi tylko odwlekanie tego wszystkiego, póki nie znajdę jakiegoś magicznego rozwiązania.
  - Może na chwilę przystopujesz i usiądziemy sobie, jak cywilizowani ludzie? Chętnie bym się czegoś napił.
Nie kłamałem, naprawdę chciało mi się pić, miałem wrażenie, że minęły wieki od kiedy ostatnio zwilżałem gardło, a i od pewnego czasu również nie rozmawiałem z nikim, więc moje struny głosowe zardzewiały. Navir przez chwilę patrzył na mnie badawczym oraz intensywnym spojrzeniem, aż po chwili skinął głową na zgodę. Puściwszy mnie, nie bacząc na moje protesty pomógł mi dojść do stołu w drugiej części pokoju. Gdy usiadłem smok zniknął na chwilę na co odetchnąłem. Był jedną z tych osób, które samą swoją obecnością dominowały całe pomieszczenie. Ja raczej byłem cichym człowiekiem żyjącym w cieniu, on był moim przeciwieństwem. Słońcem, które gdy się pojawiało zgarniało całą uwagę. Nie byłem przyzwyczajony do takich ludzi, a tym bardziej do radzenia sobie z nimi.
Musze znaleźć jakiś sposób na niego. Musi być coś co przekona go, że popełnia wielki błąd i że po prostu się pomylił. Zacząłem się stresować co skutkowało powrotem mojego niekontrolowanego odruchu dotyczącego drapania. Miałem ten problem od wielu lat, za każdym razem, gdy się denerwowałem, stresowałem czy po prostu coś mnie przytłaczało moja dłoń automatycznie lądowała na moim karku i zaczynały drapać. Często nawet nie orientowałem się, że to robię, aż moja skóra nie doznawała obrażeń. To jest okropny nawyk. I strasznie trudny do pozbycia się.
Tym razem jego szaleństwo przerwał smok, chwyciwszy mnie za rękę pocałował maltretowany przeze mnie kark z delikatnym pomrukiem. Poczułem na policzkach wykwitający rumieniec. Kark i szyja były nie tylko miejscem na wyładowywanie mojej frustracji, ale też jednym z moich najbardziej wrażliwych miejsc. Navir postawił przede mną kubek z parującą herbatą. To trochę dziwne, niby był starożytnym, który wieki temu zaszył się w górach, a we wszystkim był na bieżąco oraz miał typowe i popularne w tych czasach herbaty. Nawet kubek był nowoczesny... Czy to możliwe, że w jakiś sposób odciął się od świata, ale jednocześnie pozostawał w nim na bieżąco? W sumie zbytnio bym się tym nie zdziwił. Wszystko jest możliwe.
  - Długo byłem nieprzytomny?
Zadałem pytanie, które nurtowało mnie od przebudzenia.
  - Dwa dni.
Zamyśliłem się, w sumie nie dziwiło mnie to. Zawsze byłem idealny do roli Śpiącej Królewny. Mogłem całe życie przespać. Kiedy pogrążałem się w sennym świecie mogłem być każdym i mogłem tworzyć światy, jakie tylko pragnąłem. Nie lubiłem budzić się i wracać do tej okropnej rzeczywistości, która tylko wszystko ze mnie wysysała. Dlatego nigdy nie mogłem wstać rano i ogólnie miałem problem ze wstaniem z łóżka.
Z tymi myślami chwyciłem kubek i podniosłem go do ust. Chwilę podmuchałem na gorącą herbatę po czym wypiłem mały łyk, była pyszna. Powoli sączyłem ją przymrużając oczy. Cisza, która zapadła między mną, a smokiem była przyjemna. Taka swobodna. Podobno bardziej liczą się ludzie z którymi możesz komfortowo i z przyjemnością pomilczeć niż ci z którymi potrafisz przegadać całą noc. Bo przeważnie to przegadanie całej nocy nic nie wnosi, rozmowy są o niczym i po chwili zapomina się o nich. A ja w ogóle nie byłem dobry w prowadzeniu konwersacji.
Gdy wypiłem herbatę przypomniałem sobie o moim aparacie. Z paniką w umyśle chwyciłem plecak, aby go poszukać. Byłem do niego bardzo przywiązany, on był niczym mój kamień życia. Na szczęście już po chwili znalazłem go. Postanowiłem od razu sprawdzić, czy wciąż działa, na moje szczęście okazało się, że tak. Uspokojony zacząłem oglądać otaczający mnie świat przez soczewkę aparatu. Gdy przeniosłem swoją uwagę na smoka oczarowało mnie to co zobaczyłem.
Navir siedział trochę odsunięty od stołu z delikatnym, jakby czułym uśmiechem na ustach łagodzącym jego raczej ostre, ale eleganckie, arystokratyczne rysy twarzy. Wydawał się odprężony, wzrok miał skierowany gdzieś w dal, jakby w zamyśleniu. Słońce wpadające przez ogromne okno oświetlało wręcz głaskało swoimi promieniami całą postać mężczyzny. Kolory w jego włosach tańczyły, mieniąc się niczym drogocenne kryształy. Nie mogąc oderwać spojrzenia od tego pięknego widoku zacząłem robić smokowi zdjęcia. Chciałem, jak najlepiej uwiecznić ten moment, to idealne zgranie światła. Gdy skończyłem robić zdjęcia wyłączyłem aparat i odstawiłem go na stół. Gdzieś tam w zakamarkach mojego umysłu rozkwitła zazdrość. Ja nigdy nie potrafiłem tak pięknie wyjść na zdjęciu, do tego bez starania się... Zawsze coś u mnie było nie tak, coś było krzywe albo dziwnie wyszło... Chciałbym móc, jak ten smok usiąść i wyglądać, jak najwspanialszy klejnot, ale niestety nie było mi to dane. Eh...
Ponownie ogarnęły mnie melancholijne myśli na które automatycznie zgarbiłem się opuszczając ramiona, jakbym dźwigał na nich cały ciężar świata. Nawet nie zauważyłem, kiedy smok wstał i podszedł do mnie. Mocnym, ale jednocześnie delikatnym chwytem na moich włosach odchylił moją głowę do tyłu. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, jego wzrok był badawczy, a jego złote oczy wręcz iskrzyły. Miałem wrażenie, że przygląda mi się niczym jakiemuś ciekawemu okazowi. Po chwili pochylił się w moją stronę i trącił moją szyję nosem. Jakby w pieszczocie, niemym pocieszeniu. Nie wiem dlaczego w moich oczach pojawiły się łzy. Zacząłem szybko mrugać, aby się ich pozbyć. Aby nie uwolniły się i nie popłynęły w dół mojej twarzy. Udało mi się to, udało mi się je skryć. Miałem w tym spore doświadczenie. Często gdy pozwalałem sobie na płacz był on cichy, bezgłośny, a jedynym jego świadectwem był ból w moich oczach i spływające łzy. Również często musiałem je powstrzymywać, hamować, aby nie pojawiały się. Zabierać całe cierpienie, wszystko co mnie bolało w sobie i chować niczym brzydki sekret. Tylko po to, aby nikt nie widział mojej słabości, aby świat nie miał tej satysfakcji z rzucenia mnie na kolana...
Jestem złamany, kompletnie spieprzony... Nie wiem, jak ten smok wyobraża sobie, że miałbym być jego partnerem. A do tego ja nawet nie potrafię dzielić swojego życia z kimś innym. Jestem samotnikiem, lubię nim być. Potrafię zamknąć się w mieszkaniu na całe miesiące, siedzieć i pogrążać się w melancholii oglądając coś oraz czytając. Wegetując, od czasu do czasu pisząc jakiś tekst i grając na gitarze albo malując jakiś obraz będący swego rodzaju manifestacją. Jedyną rzeczą, którą w tedy robię, a która ma jakiekolwiek znaczenie to podpisywanie różnych petycji przeciwko krzywdzeniu zwierząt, polowaniach, czy przeciwko hodowaniu zwierząt na futro. Reszta mojego czasu, życia składa się z cichych pragnień, których nawet nie próbuje spełnić oraz nic nie znaczących chwil. Gdyby nie kiedyś założone przedsiębiorstwo byłbym teraz bez pieniędzy oraz bez mieszkania. Całkowicie bezdomny...
Jeszcze jako dzieciak odkryłem, że mam smykałkę do tatuaży. Później po kilku eksperymentach udało mi się połączyć je z magią elfów i stworzyć coś nowego. Nowy odłam tatuaży magicznych. Już podstawowe były drogie oraz skomplikowane, a gdy wprowadziłem swoje innowacje wszystko skoczyło na nowszy poziom. Tatuaże magiczne to specjalne tatuaże, wykonywane specjalnym tuszem oraz techniką. Każdy ma wpleciony w siebie indywidualnie stworzony czar odpowiedni dla swojego posiadacza. One były niczym żywe istoty, potrafiły nawet się poruszać, czy przemieszczać. Na początku pracowałem sam, potem otworzyłem studio i zatrudniłem kilka osób. Wszystkie podpisały specjalną klauzurę pieczętując ją swoją krwią, co było moim zabezpieczeniem, że nigdy mnie nie zdradzą ani moich sekretów. Teraz to wszystko samo pracowało na mnie, a ja jedynie czasem pojawiałem się w odwiedzinach. Rzadziej osobiście zajmowałem się jakimś projektem, raczej nie trafiały się żadne interesujące czy wyjątkowo specyficzne.
I gdy tak wszystko sobie funkcjonowało, a ja pogrążałem się w melancholii moją szarą rzeczywistość przeciął kolorowy ptak. Przyszedł do salonu z bonem na magiczny tatuaż i jego projekt, a raczej pomysł mnie zafascynował. Postanowiłem, że wyjątkowo osobiście się nim zajmę. Przy okazji nawiązałem z nim swego rodzaju dziwną przyjaźń. Gabriel, bo tak miał na imię był zmiennokształtnym wilkiem, choć osobiście bardziej stawiałbym na jakiegoś mistycznego ptaka. Był chodzącą sprzecznością, niby w wielu kwestiach niepewny siebie oraz posiadający masę kompleksów, ale również niezwykle zdecydowany oraz nieugięty. Miałem wrażenie, że to on sam był swoim panem, sam ustalał własne zasady. Był jak żywy ogień. Okazało się, że bon był prezentem od jego partnerów. Piękny mężczyzna z wyjątkowo długimi czerwonymi włosami opowiedział mi historię jakiej nie spodziewałem się poznać. Była o nim i jego partnerach. Mimo mojego sceptycznego podejścia do całej tej więzi, które jak się okazało dzieliłem z Gabrielem byłem pod ogromnym wrażeniem ich sparowania. A raczej tego, jak Gabriel potrafił pozostać sobą, jak nie dał się zmienić. Jego osoba była niczym chodząca i mówiąca manifestacja wolności.
Wykonałem mu na plecach skomplikowany oraz bardzo czasochłonny tatuaż z wieloma wplecionymi w niego czarami, które stworzyłem specjalnie dla niego. Przedstawiał on ogromnego feniksa w intensywnych kolorach czerwieni, pomarańczu, żółtego złota oraz neonowego niebieskiego i czarnego. Jego skrzydła nachodziły na barki oraz ramiona Gabriela. Nie był on też zwykłym magicznym tatuażem. Poruszał się niczym żywa istota chroniąc swojego właściciela. Był symbolem tego ile razy mężczyzna spalił się i odrodził z popiołów o wiele silniejszy. Ile razy walczył oraz tego, jak sam pokonywał swoje problemy.
Osoby nie związane z tatuażami, mogą dziwić się tym, że ktoś opowiada obcemu swoją historię, ale tak już bywało w tym fachu. Podczas tatuowania niewielu milczało, większość otwierała się i podczas tworzenia sztuki na swojej skórze mówiła sporo, niczym na spowiedzi u psychologa. Do tego przy tworzeniu tatuażu magicznego było ogromnie ważne, aby poznać swojego klienta. Aby wyczuć jego esencje. Bez tego nic by nie mogło powstać. Niestety kolorowy ptak, jak nagle się pojawił tak nagle zniknął. Rzadko się spotykaliśmy, częściej rozmawialiśmy przez telefon, czy wysyłaliśmy sobie wiadomości, ale nie było to jakieś częste. Tak już po prostu między nami było. W chwili w której odszedł powróciłem do mojego pozbawionego kolorów świata i jeszcze mocniej zacząłem odczuwać czarną pochłaniającą mnie otchłań. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nic nie trwa wiecznie.
Nie wiem, dlaczego nagle sobie o tym przypomniałem. Może to przez to uczucie, że teraz jest inaczej, niezrozumiale oraz nie koniecznie dobrze, ale jednak inaczej... I, że to również niedługo się skończy. Navir był jak Gabriel. Pojawił się nagle przynosząc kolory, aby już niedługo zniknąć pozostawiając mnie w moim mroczniejszym i bardziej bezbarwnym świecie, niż wcześniej. Podobno nie powinno się nigdy zakładać z góry, że się przegra póki człowiek się nie podda, ale ja już nawet nie podejmuje walki... Czy to oznacza, że jestem skazany na wieczną porażkę? Chyba tak... A kiedyś w pięknych dawnych czasach byłem tym, który nigdy się nie poddaje... Który walczy zawsze i wszędzie... Piękne stare czasy... Już ledwo je pamiętam... Dawne czasy, gdy człowiek myślał, że wszystko jest możliwe, że wszystko ma na wyciągnięcie ręki... Że póki walczy to nie przegrał, że ta jedna rzecz wystarczy. Ta wiedza, że walczenie, aby tylko nie przegrać jest najwyższym priorytetem.
Moje rozpędzone myśli zmierzające prosto w przepaść przerwał smok gryząc mnie lekko w gardło z cichym pomrukiem. Jakby wyczuł moje emocje, negatywne i smutne myśli. I tym sposobem chciał mnie z nich wyciągnąć, chciał abym powrócił do rzeczywistości. Efektem ubocznym tego zabiegu było nagłe pobudzenie się mojego ciała do życia. Po moim ciele przeszedł prąd przyjemności, a mój członek urósł w zainteresowaniu. Poczułem na twarzy rozprzestrzeniający się rumieniec. Moją jedyną nadzieją, było to, że Navir nie zauważy mojej reakcji na jego czyn. Ale, jak to zazwyczaj bywało w moim przypadku los był przeciwko mnie. Smok głęboko zaciągnął się moim zapachem pomrukując cicho. Gdy spojrzał mi w oczy zauważyłem w jego spojrzeniu żar oraz pasje.
Nie jestem pewien w którym momencie zaczęliśmy się całować. Nasz na początku niewinny pocałunek szybko zmienił się w taniec języków splatających się z niewielkimi jękami. Spalaliśmy się w ogniu przyjemności. Walczyliśmy naszymi językami o kontrole, dominacje nad tym drugim. W pewnym momencie poczułem szarpnięcie i zostałem przeniesiony z krzesła na stół. Moje ręce podniosły się, zacząłem głaskać umięśnioną klatkę piersiową Navira powoli kierując dłonie w górę lekko ugniatając znajdującą się pod nimi powierzchnie, aż w końcu jedną z rąk wplotłem w jego włosy, a drugą objąłem szyje. Rozkoszowałem się aksamitem i miękkością jego włosów, były w dotyku jeszcze przyjemniejsze niż sobie to wyobrażałem. W moim umyśle pojawił się przyjemny obraz nachylającego się nad moim ciałem smoka z jego włosami niczym kurtyną odcinającą nas od wszystkiego i pieszczącymi moje ciało. W międzyczasie dłonie Navira również nie próżnowały. Błądząc umiejętnie po moim ciele podsycały mój ogień. Były jednocześnie szorstkie i delikatne. Idealne. Powoli zaczynało mi brakować oddechu. Po chwili pocałunek się skończył, a ja cały oszołomiony oddychałem głęboko próbując się uspokoić. Moje usta były wilgotne od naszego pocałunki, na twarzy czułem gorąco. Jedyne co wiedziałem to, że muszę się pozbierać, ogarnąć swoje myśli. Ogarnąć siebie.
Zdjąłem dłonie z ciała smoka, drżały. Nie chciałem patrzeć na Navira, chciałem tylko, aby magicznie zniknął. Nie wiem, jak mam się teraz zachować. Co powiedzieć, czy zrobić abym mógł odejść. Myśli w mojej głowie szalały, było ich zbyt wiele, a jednak miałem wrażenie, jakby mój umysł był pusty. Byłem teraz niczym zastygły posąg... Nagle poczułem dotyk na policzku, to była powoli mnie głaszcząca dłoń smoka. Wzdrygnąłem się i odtrąciłem ją wciąż nie patrząc na Navira. Co więcej nawet ostentacyjnie odwróciłem głowę na bok i zaplotłem ręce na klatce piersiowej, aby pokazać mój stosunek do tego wszystkiego. W odpowiedzi usłyszałem warczenie. Zignorowałem je. Jestem bardzo dobry w ignorowaniu rzeczy, których nie chcę i z którymi nie umiem sobie poradzić. Ignorancja jest prawie, jak ślepota. Nie sprawi, że rzeczy znikną i nie jest dobra, ale wszyscy podążają za jej ideologią. Czasem w niektórych kwestiach, a czasem w całym życiu. W niektórych sprawach jest ona okropna i nie powinna istnieć, a w innych wydaje się być ostatnim bastionem chroniąc przed całkowitym wyniszczeniem umysłu. Kiedy indziej może doprowadzić do niepożądanych rzeczy, które raczej by się nie wydarzyły gdyby nie użycie jej. Tak właśnie było tym razem.
Zanim się zorientowałem znalazłem się w sypialni w której wcześniej się obudziłem. Zostałem rzucony na łóżko, a obok mnie wylądowały moje rzeczy. Oszołomiony popatrzyłem na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Jego twarzy była niczym wykuta z lodu, jedynie jego oczy płonęły. Szalały w nich jakieś uczucia, emocje których nie potrafiłem rozszyfrować. Kiedy chciałem się podnieść na mojej szyj wylądowała silna dłoń. Przez chwile ściskała wyjątkowo mocno, aż moje oczy zaczęły łzawić i ledwo mogłem oddychać po czym uścisk lekko się rozluźnił, lecz nie zniknął. Głęboko łapiąc powietrze, jak po wynurzeniu się z mrocznych głębi oceany próbowałem oderwać dłoń Navira od mojego gardła. Niestety nic to nie dawało. Wbijałem w nią paznokcie, drapałem i nadal nie przyniosło to pożądanego efektu. Jedyne co uzyskałem to unieruchomienie moich rąk nad głową przez mężczyznę. Moją głęboko zakorzenioną obojętność na wszystko zaczął przełamywać kiełkujący się strach i mroczne scenariusze dalszego rozwoju tej sytuacji.
Mimo, że Navir znajdował się w swojej ludzkiej postaci to miałem wrażenie, jakby przede mną znajdował się dziki smok. Każdy jego ruch był pełen agresji, jego złote oczy były wypełnione tęsknotą oraz szaleństwem. Szybkim ruchem zdjął rękę z mojego gardła i chwycił mnie za podbródek zmuszając mnie do otwarcia ust. Nie dając mi czasu na reakcje zaczął mnie głęboko całować. Jego język był dominujący niczym król kontrolujący swoje terytorium wykazujący silne zaborcze pragnienie. W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy zamazujące moje pole widzenia. Byłem bezsilny, nie mogłem nic zrobić. To uderzało w najmroczniejszą część mojego umysłu sprawiając, że rozpadałem się na kawałki. Nienawidziłem tego uczucia, tej bezradności. Zawsze, gdy tylko zaczynałem ją czuć atakowałem. Uruchamiała się moja automatyczna samoobrona podnosząca mury wokół mnie i szukająca ostrych słów w odpowiedzi na krzywdę, na ból, czy właśnie na tą okropną bezsilność. Dzięki temu, dzięki tej samoobronie nikt nie mógł mnie zranić, nikt nie mógł zobaczyć tego, jak moje serce jest rozdzierane na strzępy wraz z wiarą w siebie i świat. Teraz zostałem tego pozbawiany, nie miałem możliwości ataku ani możliwości ochronienia siebie i marnych resztek, które jeszcze ze mnie zostały...

Uratuj Mnie - Rozdział 1

Save Me

Rozdział 1

,, Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku ''

Aby żyć, musisz się rozpaść, upaść w zakłopotanie. Walczyć oraz popełniać błędy, zaczynać i zaczynać od nowa. Upadać i wstawać. Musisz biec tam, gdzie słyszysz wołanie swojego serca nie patrząc na to co wypada, a co nie. Ponownie szukać swoich pragnień i walczyć, zawsze. Przez wieczność podążać tylko za samym sobą. Nigdy nie pragnąć zamknięcia oczu na niewygody i smutki świata. Ślepota i spokój to duchowe tchórzostwo.
Ale co zrobić, kiedy już dawno temu przestało się czegokolwiek pragnąć, a wszystko jest wyblakło szare i przesiąknięte brudem. Cały otaczający cię świat jest tylko smutnym istnieniem. Kiedy ogarnia cię nieprzemijająca melancholia i błądzisz szukając sensu, a jedynym jakim znajdujesz jest ten kryjący się w braku sensu świata oraz własnego życia.
Mając dość wszystkiego czasem zaczyna ogarniać cię pragnienie, aby iść gdzieś, oderwać się od otaczającej cię beznadziei. Tak jest ze mną, już od wielu lat nie widzę sensu swojego życia, melancholia pochłania mnie od środka, jak ogromny pasożyt. Wbija swoje kły i wysysa wszystko bez wyjątku.
Jestem tylko marnym istnieniem. Jedną z tych nielicznych nieszczęśliwych osób od urodzenia przeklętych większą wrażliwością niż inni i od początków swojego życia znam smak smutku. Czasem gorzki, a czasem kwaśny, ale zawsze pochłaniający i ogromnie bolesny... Z autopsji znam fakt, że wszystko zawsze się kończy, że nic nie trwa wiecznie. Koniec zawsze boli i zbyt często następuje w najbardziej nieoczekiwanym momencie, a skoro wszystko się kończy to po co się starać. Jaki sens ma sięganie po cokolwiek?
Dlatego właśnie mianowałem się Złamanym Królem - Królem Niczego.
Kiedyś istniały dni, gdy chciałem sprawić, aby świat był u mych stóp. Gdy chciałem być Królem Wszystkiego, pieprzoną Legendą. Niestety te czasy już dawno minęły.
W tamte piękne dni widziałem w lustrze marzenia, które goniłem, lecz teraz jest tam jedynie czarna otchłań. Wiem, że coś innego zamiast niej powinno tam być albo chociaż w niej. Przynajmniej jakiś błysk, jakaś iskierka ale nie ma nic. Czasem zastanawiam się, kiedy to się zaczęło, czy urodziłem się takim.
Mam reputacje zimnej i nieczułej osoby. Podobno odpycham każdego kogo znam.
Życie, które goniłem odeszło w niepamięć, pozostał smutek i jakiś żal. To ogromnie rozczarowujące, że na końcu jedynym, którego ranię jestem ja sam, że jedyne serce, które łamie należy do mnie.
Właśnie to wszystko czyni ze mnie Króla, Króla Niczego.
I jako ten Król przemierzałem góry. Wysokie leśne ścieżki. Byłem wędrowcem, a przynajmniej tak lubiłem o sobie myśleć. Czasem wydawało mi się, że tylko wędrowanie trzymało mnie przy życiu. Zbyt wiele razy popadałem w depresję i zbyt rzadko udawało mi się z niej wyjść albo przynajmniej odsunąć ją na bok. Kiedy z wielkim wysiłkiem wygrywałem walkę z nią, to mój triumf nie trwał długo. Już po chwili pojawiała się kolejna, każda gorsza od poprzedniej.
Wolnym czułem się jedynie tutaj, tylko dzikie odległe góry dawały mi to uczucie. Ten powiew świeżego powietrza niczym życiodajny oddech ratujący dusze... Góry są jedynym co kocham... Ich zasnute mgłą szczyty, pierwotne nieprzebyte lasy, strome zdradliwe zbocza to wszystko oczarowuje mnie i pochłania. Zawsze szukam wysokich miejsc, półek skalnych z których rozprzestrzenia się nieskończony magiczny krajobraz i z których, kiedy spojrzysz w dół widzisz korony drzew. Uwielbiam siadać w takich miejscach i patrzeć się w dal rozmyślając albo po prostu błądząc myślami. Zamykać oczy i tworzyć inną rzeczywistość, tworzyć innego siebie.
Wiatr porywał do tańca moje lekko kręcone oraz krótkie prawie srebrno białe lodowato blond włosy. Czasem bezgłośnie płakałem i moje łzy również dołączały do tego powietrznego tańca.
Tak było również w tej chwili. Moje włosy bawiły się z wiatrem, a ze srebrno zielonych dziwnie lodowatych i dużych oczu płynęły mimowolnie łzy. Kolejny raz zaczynało ogarniać mnie pragnienie, aby wstać i zrobić ten jeden krok do przodu. Taki mały, a taki znaczący... Krok, który dałby mi chwilowe skrzyła, zapoznał z lotem, a następnie przyniósł wieczny koniec. Ukojenie... Moje myśli krążyły wokół tego, już nie pierwszy raz. Nie wiem co mnie powstrzymywało. Ta myśl, ten czyn nie wywoływał u mnie paniki. Umysł miałem zadziwiająco spokojny oraz otwarty, bez otaczających go murów.
Nagle pojawił się w nim jakiś głos... A może sprowadził go wiatr?
Obcy, ale jednocześnie dziwnie znajomy delikatny lekko szorstki, jakby od dawna nie używany głos wydawał się mnie otaczać.
,, Żywi nie powinni zazdrościć martwym... ''
Szeptał do ucha, rozbrzmiewał w myślach. Wydawał się przenikać, każdy zakamarek mojego ciała oraz umysłu. Wzdrygnąłem się na te odczucia oraz na jego nagłe pojawienie się. Czyżby to był już ten czas, kiedy zaczynałem mieć omamy? A może to wyższy poziom w prowadzeniu rozmów z samym sobą? Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Co to za różnica? Nawet jeśli ten głos należał do prawdziwej osoby, która wykorzystała mój otwarty umysł, aby wkraść się do niego to co to zmieni? To nie ma znaczenia tak, jak wszystko inne.
- Dlaczego nie? W czym bycie żywym jest lepsze od bycia martwym? Czy samo życie ma, aż taką wartość? Czy ma jakiś głębszy sens? Jest i go nie ma, dlaczego świat udaje, że ma ono jakąś głębszą wartość? Nie ma jej, życie nie jest niczym wyjątkowym, nie jest żadną świętością...
Cicho i z melancholią wyszeptałem te słowa do wiatru. Nie rozumiałem co się właśnie działo, ale ze wszystkich możliwości najprawdziwszą wydawała mi się ta w której to moja własna psychika postanowiła się mną zabawić bądź, że jestem w iluzji albo śnie.
Byłem zbyt obojętny, aby się tym przejmować, nawet, aby czuć trwogę, czy inne podobne uczucia. Jak tak się zastanowić to nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś naprawdę... Kiedy ostatnio cokolwiek mnie poruszyło. Martwy za życia... Tak to chyba odpowiednie dla mnie określenie...
,, Żyjąc masz nieograniczone możliwości, możesz podejmować własne wybory i tworzyć otaczający cię świat. My wszyscy jesteśmy tu gdzie nasze wybory są naszym istnieniem... Żyjąc możesz cały czas poznawać coś, zmieniać się... Będąc martwym zostaje to bezpowrotnie utracone. Nie poznasz, już tego co mogłeś poznać żyjąc. Umierając wejdziesz do świata, którego nie znasz i którego zasady gry mogą być zupełnie inne. Samolubnie skracając swoją ścieżkę życia możesz nie doświadczyć wielu uczuć i rzeczy oraz pociągnąć za sobą te osobę dla której miałeś być ratunkiem... ''
Kolejny raz otulił mnie delikatny głos. Wydawał się być ciepłym powietrzem próbującym stopić mój lód... Przymknąłem na chwilę powieki. Nie ufałem mu. Jego ciepło wywoływało u mnie panikę... Wiedziałem również, że delikatność to jeden z najlepszych kamuflaży, nigdy do końca nie wiadomo, jaka bestia się pod nim kryje.
Otworzyłem oczy po czym delikatnie rozchyliłem usta przygotowując się do odpowiedzi na słowa tajemniczego rozmówcy, lecz po chwili nie wydając z siebie żadnego głosu zamknąłem je i potrząsnąłem głową.
To bez sensu. Po co ta rozmowa? Dlaczego miałbym dyskutować z głosem, który może być moją imaginacją? Westchnąłem głęboko. Tak, jak wszystko inne to też jest bez znaczenia. Z tym wnioskiem w głowie tak bardzo nie zmiennym od tylu lat położyłem się na wilgotnej od rosy trawie. Byłem tak bardzo tym wszystkim zmęczony... Światem oraz samym sobą...
Zanim wyruszyłem w te góry przeczytałem o nich wszystkie możliwe informacje. Dowiedziałem się z nich m.in, że gdzieś tutaj była Ścieżka Pradawnych, czy też w innym tłumaczeniu z jakiegoś starego języka Ścieżka Starożytnych. Podobno podążali nią ci, którzy byli bardziej dzikimi śmiertelnie niebezpiecznymi bestiami niż ludźmi. Wyruszyli oni do swojego azylu, gdzie postanowili spocząć w ciszy nie niepokojeni przez czas i świat... Gdzie pogrążyli się w ogarniającej ich w skutek przeżycie zbyt wiele stuleci agresji.
Legenda głosi, że świat stracił dla nich kolory. Byli przedstawicielami różnych ras i gatunków, którym brakowało kogoś, kto byłby ich kolorami, pięknem oraz sensem. Ich sercem. Podobno wierzyli, że gdzieś tam dla każdego z nich powinien istnieć partner bądź partnerka, którzy przywróciliby im spokój i uciszyli agresję, uspokoili bestie.
To była kolejna historia o więzi, kolejna bzdurna bajka. Mówiła o wieczności i świętości parowania, a nic tak naprawdę na świcie nie jest święte, a tym bardziej wieczne... Tylko głupcy tego nie dostrzegają. Obok tej historii istniała plotka, która mówiła o tym, że można odnaleźć ścieżkę, którą podążyli przez poszukiwanie starożytnych znaków przypominających runy.
Legendy i mity od zawsze były częścią ludzkiego życia. Niektórzy twierdzili, że mają one oparcie w prawdzie albo są prawdą przekształconą przez minione lata w opowiadane historię. Przy niektórych może rzeczywiście tak być, ale kiedy chodzi o takie opowieści to według mnie są one baśniami wymyślonymi tylko po to, aby życie było ciekawsze. Idealne historie do opowiadania przy ognisku. Tak naprawdę nic nie znaczące bujdy.
Kiedyś je uwielbiałem, wręcz kochałem. Z czasem to odeszło, nawet nie zauważyłem, kiedy to się zmieniło. Kiedy zacząłem inaczej na nie patrzeć... Kiedy stałem się smutnym cieniem samego siebie. Może przyszło to wraz z większą świadomością świata i jego poznaniem? Z chwilą, kiedy prawdziwy świat wyparł wszystkie cudowne wyobrażenie? Nie ważne, jakbym pragnął cofnąć się w czasie albo mieć takie spojrzenie na świat, jak kiedyś to już nie wróci. Nigdy już nie będę tym kim byłem wcześniej.
Głęboko oddychając upajałem się uczuciem orzeźwiającego porannego powietrze przenikającego moje płuca. Coraz częściej miałem w nocy problemy ze snem, jedynie czasem nad ranem udawało mi się zamknąć oczy i odpłynąć w senny świat. Już kiedyś miałem takie problemy, ale otaczający mnie ludzie oraz świat w którym żyłem miał to gdzieś. Wszyscy bez wyjątku bagatelizowali to. Tak jak bezpodstawnie i z czystej głupoty bagatelizuje się to co mówią dzieci, czy nawet młodzi dorośli. A oni często mają więcej ważniejszych oraz mądrzejszych rzeczy do powiedzenia niż wielu się wydaje.
Wzdychając podniosłem się ciężko do pozycji siedzącej po czym chwyciłem aparat zawieszony na szyj. Włączyłem go i zrobiłem kilka zdjęć. Dla takich miejsc, jak to udekorowane mglistą ozdobą przepełniał mnie zachwyt. Czegoś takiego nie doświadczysz w zwykłych lasach, a na pewno nie w miastach. Może w jakiś małych miasteczkach u podnóży gór, czy ich okolic, ale tak naprawdę ogromnie trudno jest znaleźć takie piękno.
Po zrobieniu kilku zdjęć wyłączyłem aparat i postanowiłem wyruszyć w dalszą wędrówkę. Po wstaniu mocniej opatuliłem się dwoma szalikami, które miałem na szyj i chwyciłem wojskowy plecak zarzucając go na ramię. Ręce w czarnych bez palców rękawiczkach schowałem do kieszeni mojej za dużej skórzanej kurtki. Nie myślałem o tym, gdzie mam dalej iść, po prostu ruszyłem tam, gdzie niosły mnie nogi. Nie wiedziałem gdzie idę i było mi z tym dobrze.
Budzące się z nocnego snu ptaki cudownie śpiewały swoje pieśni. Zazdrościłem im skrzydeł, możliwości latania. Wolności, którą wydawały się symbolizować. W mojej podróży przez las często wypatrywałem ich między gałęziami drzew. I zawsze wybierałem bardziej dziko wyglądające ścieżki. Tak naprawdę nie były one nimi, nie było tu żadnych ścieżek, a jedynie szlaki powstałe przez zwierzęta. Dzięki temu czułem, że tylko ja dyktuje sobie gdzie pójdę, sam tworze swoją drogę.
Po jakimś czasie dotarłem do spokojnie płynącej niezbyt dużej rzeki. Była piękna, otoczona kilkoma powalonymi drzewami oraz kamieniami miała w sobie jakiś urok. Wyglądała na bardzo czystą oraz była wyjątkowo przejrzysta. Podszedłem do niej po czym kucnąłem na jej brzegu. Nachyliłem się i moim oczom ukazało się moje odbicie.
Blada twarz i podkrążone oczy, to wszystko sprawiało, że przypominałem trupa. Usta średniej wielkości ładnie wykrojone mające, kiedyś czerwony zdrowy kolor teraz były sine i lekko popękane. Przeczesałem palcami splątane włosy. Paznokcie były popękane i zaniedbane, a palce zbyt szczupłe. Delikatnie spiczaste końcówki uszu wystawały z okrywających je włosów i były lekko czerwone z zimna. Te uszy były świadectwem mojego w połowie elfickiego pochodzenia. Nie dawało mi ono zbyt wielu rzeczy oprócz ciekawskich spojrzeń.
Westchnąłem głęboko. Kiedyś w moich oczach czaił się blask przez wielu kochany, ale teraz były one pełne melancholii, mętne oraz matowe. Mój metr siedemdziesiąt pięć był opakowany w za duże ubrania. Kiedy zaczęła pogrążać mnie depresja za depresją straciłem również ochotę na jedzenie, a przez częste wędrówki odbiło się to na mojej wadzę. Teraz większość ubrań była na mnie za duża oraz szybko przemarzałem, więc zazwyczaj zamiast jednej warstwy ubrań nosiłem kilka. Nie przeszkadzało mi to, że moje ubrania nie są do mnie dopasowane, zawsze lubiłem większe, ale niestety wraz ze spadkiem wagi podupadło moje zdrowie. Teraz szybko się męczyłem nawet najdrobniejszymi czynnościami. Często chorowałem przez prawie zerowy poziom odporności oraz większość czasu byłem nieprzytomny, ospały jak niedźwiedź dopiero obudzony z hibernacji.
Myślę, że bardziej bym się tym wszystkim martwił gdyby mi, choć trochę zależało, a tak po prostu wzruszałem na to ramionami. Często tęsknie za czasami, gdy mi zależało, ale już dawno przestałem próbować się przejmować. Na początku myślałem, że może, jak trochę się postaram to ponownie będę czuć to coś w sercu. To uczucie, które pojawiało się za każdym razem, gdy się przejmowałem albo właśnie mi zależało. Lecz ile bym nie próbował ono się nie pojawiało, a ja jedynie bardziej popadałem w smutek, więc przestałem się starać.
Sam nie wiem czego chciałem... Czego chcę. Może moim pragnieniem było posiadanie miejsca, które mógłbym nazwać swoim? Które byłoby mi domem? Nic już nie wiem... Te czasy są tak żałosne i bez znaczenia... A, jednak mimo tego, mimo tej wiedzy moje serce wciąż płacze... Wolność stała się bezsensowna i nie warta wiary, lecz mimo to krzyczę, że jej pragnę... Chcę tylko wiedzieć, a wciąż nie wiem nic.
Czuje się takim żałosnym...
Przygarbiony wstałem i ruszyłem w dalszą wędrówkę. Nie wiem w którym momencie ustał śpiew ptaków i okolice ogarnęła nienaturalna cisza. Dopiero, gdy dotarłem do dziwnej jaskini zarejestrowałem tą zmianę. Niezdecydowany stałem przed jej wejściem. Z jednej strony wiedziałem, że byłoby kompletnym idiotyzmem z mojej strony wchodzić do niej, emanowała niebezpieczeństwem. Ale z drugiej strony coś mnie do niej ciągnęło, nie mogłem oderwać oczu od jej ciemności. Jakby wołała mnie, oczarowywała... Więc, jak głupek którym byłem wolnym krokiem wszedłem do niej.
Na początku wyglądała, jak zwykła przestronna jaskinia, ale czym dalej szedłem tym bardziej robiła się mroczniejsza oraz wąska. Gdy odwróciłem się, aby ujrzeć drogę, którą przed chwilą szedłem nie było jej. Odwróciłem się z powrotem, nie miałem innego wyboru, jak iść dalej, lecz miejsce na, które przed chwilą patrzyłem również uległo zmianie. Czy tutaj są jakieś dziwne złoża, których opary powodują omamy i halucynacje lub coś innego w tym stylu? Nie wiedziałem co o tym myśleć.
Zakręciło mi się w głowię. Oparłem rękę o kamienną ścianę, aby jakoś utrzymać równowagę. Po chwili wszystko się unormowało. Potrząsnąłem głową odpędzając resztki niekomfortowego uczucia i mroczków, które miałem przed oczami. Oddychałem powoli i głęboko rozglądając się wokół. Na około mnie panował nieprzenikniony mrok, a w powietrzu pachniało wilgocią. Gdzieś w oddali kapała woda, echo roznosiło jej dźwięk po całej przestrzeni. Wszystko to tworzyło idealną scenografię do horroru. Nie panikowałem, ani nie czułem strachu dzięki jednemu zwykłemu faktowi. No może dwóch. Jeden z nich odnosił się do tego, że nic nie mogło przebić się przez okrywającą mnie lodową skorupę, a drugi do tego, że wychowałem się na horrorach. One nauczyły mnie, że nigdy nie należy poddawać się obrazom i sugestią stworzonym przez wyobraźnie oraz, że panika to najgorszy z wrogów.
Coś dotknęło mojej nogi, moje usta samowolnie otworzyły się w niemym krzyku. Wzdrygnąłem się i spróbowałem cokolwiek dojrzeć, lecz wszystko było pochłonięte przez mrok. Nie mogłem dojrzeć nawet moich własnych butów, a co dopiero podłogi.
Zrobiłem ostrożny krok na przód, ręce trzymałem podniesione w małej odległości od ciała, aby pomogły mi wykrywać przedmioty. Dla tych celów też ludzie posiadali mały palec u nogi. On istniał tylko po to, aby wykrywać naziemne przeszkody i o nie uderzać.
Nagle zniknęło podłoże po którym szedłem. Zacząłem spadać kilka razy obijając się o coś. Skuliłem się i zasłoniłem twarz oraz kark rękoma. Upadłem boleśnie na twarde skały. Z moich ust wyrwał się cichy jęk bólu. Spróbowałem się podnieść, gdy przez moją nogę przepłynął prąd okropnego bólu. Oddychałem przez zęby, ból nie ustawał, a jedynie zwiększał się. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie mając dużego wyboru zacząłem się czołgać. Dotarłem do ściany jaskini o którą oparłem się plecami. Plecak położyłem obok siebie. Przez otaczającą mnie ciemność nie mogłem nawet zobaczyć własnych obrażeń. To wszystko tworzyło niezbyt przyjemny scenariusz.
Westchnąłem głęboko w mrok, tutaj panowała prawdziwa pochłaniająca wszystko cisza. W końcu musiało do tego dojść, aż dziwne, że dopiero teraz. Od początku moje wędrówki miały w sobie element jakiegoś niebezpieczeństwa, zdawałem sobie z tego sprawę i świadomie je podejmowałem.
Coś dużego poruszyło się w ciemności. Wysiliłem wzrok, wydawało mi się, że widzę połysk jakiś łusek. Wstrzymałem oddech. Ból promieniujący z nogi obezwładniał mój umysł. Możliwe, że to przez niego zaczynam wyobrażać sobie nie istniejące rzeczy. Taaak to bardzo możliwe. Gdy tylko przyjąłem takie wyjaśnienie przed moimi oczami ukazał się łuskowaty pysk.
Cała przestrzeń, jakby rozbłysła w srebrno niebieskim kolorze. Z tego co zauważyłem ten blask pochodził z jakiś kryształów. Ponownie odwróciłem głowę i popatrzyłem przed siebie. Prosto w duże złote oczy nie posiadające białek oraz z pionową źrenicą. Wytrzeszczyłem oczy na ten widok. Byłem jednocześnie przerażony i zafascynowany. Przede mną znajdowało się stworzenie prosto z legend i baśni. Smok.
Był ogromny, całe jego ciało owleczone było w złoto srebrne łuski, gdzie nie gdzie przechodzące w lazur oraz na końcu w czerń. Na swoim ogromnym ciele smok posiadał kolce albo coś podobnego do nich. Ich końcówki były złote, lecz te w dalszej części ciała były złoto lazurowe. Ich podstawa natomiast była bez zmian srebrna. Widziałem niewyraźny zarys skrzydeł, lecz niestety nie mogłem dojrzeć ich szczegółów. Ponownie spojrzałem na pysk bestii. Trudno było mi na dłużej oderwać spojrzenie od jego lśniących oczu, po przyjrzeniu się im ponownie zauważyłem w ich złocie małe iskierki, jakby kryształki w srebrnym kolorze. Dodawały niezwykłości i piękna już wyjątkowo czarującym oczom smoka. Kątem oka zauważyłem, że na głowie bestia miała... rogi? Tak to chyba się nazywało. Nie byłem pewny czy używałem poprawnej terminologii, nie posiadałem odpowiedniej wiedzy.
Czułem jakby moje serce chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej, biło wyjątkowo głośno i szybko. Przełknąłem ślinę po czym się odezwałem. Mój głos był zadziwiająco spokojny zważając na sytuacje i moje skołatane myśli.
  - Jesteś latającym jeżem? - Mówiąc to uśmiechnąłem się krzywo. Tak zdecydowanie jestem mistrzem w udawaniu oraz stwarzaniu pozorów. Ale skoro na dziewięćdziesiąt dziewięć procent za chwilę umrę to przynajmniej ze względu na głupi komentarz, a nie dlatego, że wlazłem tam gdzie nie powinienem. No i wolałem w ostatnich chwilach życia być raczej brawurowy niż cicho przerażony.
Smok dmuchnął na mnie po czym uchylił paszczę w której znajdowało się wiele ogromnych zębów, choć bardziej pasowało nazywanie ich kłami. Spomiędzy nich wysunął się również sporej wielkości język. Gad przejechał nim po mojej twarzy. Był szorstki oraz mokry. Zarumieniłem się lekko. Nie wiem dlaczego, ale poprzez czucie tego języka po moim ciele przeszedł prąd oraz poczułem w nim dziwne ciepło. Odchrząknąłem zażenowany swoją reakcją.
  - Wiesz czuje się w obowiązku uprzedzić cię, że jedzenie mnie nie jest zbyt mądrym pomysłem. Jestem jadowity, wyjątkowo złośliwie trujący. Konsumowanie takich posiłków jest bardzo niezdrowe, kto wie co ci się po tym stanie.
Bestia popatrzyła na mnie, wydawało mi się, że widziałem w jego oczach rozbawienie. Również zaczął wydawać jakiś dźwięk, jakby dudnienie. Wszystko ładnie i pięknie, ale co teraz? Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, a przed oczami widziałem coraz więcej mroczków. Takie odczucia przeważnie towarzyszyły utracie krwi. Czy to możliwe, że podczas upadku, aż tak się zraniłem? Eh... W sumie z moim szczęściem jest to bardzo prawdopodobne.
Gdybym lepiej się czuł, a mój umysł byłby przytomniejszy to zapewne nie zapomniałbym o plecaku i jego zawartości, ale biorąc pod uwagę okoliczności czułem się usprawiedliwiony. Jedyny plus tej całej sytuacji? Zrobiło mi się ciepło, co prawda do tego było mi również duszno, ale to nie na tym chciałem się skupić. W umyśle pojawiła się błądząca myśl odnośnie gigantycznego gada. Mam umrzeć i ignoruje jedyną oraz zapewne ostatnią okazje, aby dotknąć smoka. To bardzo nie... Odpowiednie.
Zaśmiałem się ochryple przez suchość w gardle i wyciągnąłem rękę. Przy odrobinie farta nie zje jej od razu, w końcu mnie jeszcze nie zjadł. Łuski w dotyku były dziwnie przyjemne, jednocześnie chłodne oraz delikatnie ciepłe. Powoli je głaskałem upajając się tym miłym uczuciem. Głęboko westchnąłem, gdyby tylko jeszcze minęły mi te zawroty głowy... Niestety to nie jest koncert życzeń, a one jedynie nasilały się. Nie miałem już siły trzymać otwartych oczu. Moja ręka bezwładnie opadła i ogarnęła mnie ciemność.