czwartek, 16 stycznia 2020

Uratuj Mnie - Rozdział 2

Save Me


Rozdział 2

,, Nie wiem dokąd idę i cholernie dobrze mi z tym ''

Powoli wybudzałem się z mrocznej otchłani nieprzytomności. Leżałem na czymś miękkim oraz przyjemnym. Z trudem zmusiłem swoje oczy do otwarcia, najchętniej poszedłbym dalej spać. Delikatnie się poruszyłem co wywołało ból w mojej nodze. Wraz z nim wszystko do mnie wróciło. Moje zwiedzanie jaskini i smok.
Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się. Znajdowałem się w jakimś dużym pokoju. Tylko jedno słowo przychodziło mi na myśl, aby go opisać - Królewski. Duże okno na całą ścianę połączone ze szklanymi drzwiami prowadzącymi na duży balkon, wpuszczało naturalne światło do pokoju i dodawało mu piękna. Niedaleko drzwi na taras i naprzeciwko okna znajdowały się dwa duże fotele. Były piękne na myśl przywodziły dawne czasy. Kawałek od nich znajdował się solidny średniej wielkości stolik z delikatnymi wyrzeźbionymi na nim wzorami. Podłoga była w większości pokryta dywanem z długim włosiem o jasnym kolorze idealnie pasującym do szaro białej marmurowej podłogi. Całe pomieszczenie było właśnie w takich jasnych kolorach, przeważała biel oraz delikatna szarość bardziej przypominająca srebro, a, gdzie nie, gdzie delikatny blady błękit. Cały wystrój dopełniały małe złote ozdoby oraz duży piękny kominek z jasnego kamienia przed którym w pewnej odległości stała dwu osobowa kanapa.
Łóżko na którym leżałem było gigantyczne, spokojnie mogły się w nim pomieścić trzy osoby, jak nie więcej. Ostrożnie wyplątałem się z ciepłej kołdry oraz miękkiego koca przypominającego futro, ale nie będące nim. Cieszyło mnie to, że nie widziałem tu żadnych futer, byłem ich przeciwnikiem. Najbardziej nienawidziłem ferm futerkowych. Te biedne zwierzęta zamknięte w strasznie małych klatkach... Poranione i smutne, traktowane, jak śmiecie... To coś okropnego. W naszych nowoczesnych czasach powinno być to nie do pomyślenia, aby istniały takie miejsca, ale niestety większość osób woli żyć obok tego udając, że nic nie widzą i nie reagować, więc biznes śmierci wciąż trwa...
Westchnąłem głęboko i potrząsnąłem głową, te myśli sprawiały, że ogarniał mnie smutek oraz pojawiały mi się łzy w oczach. Ale teraz musiałem się skupić na tym, gdzie się znajdowałem i o co tu chodziło. Powoli wstałem z łóżka i dopiero w tedy zobaczyłem, że nie mam na sobie spodni ani butów, a moja prawa noga jest opatrzona oraz zabandażowana. Rozejrzałem się w poszukiwaniu moich zaginionych ubrań, znalazłem ja położone na krześle pod którym były również moje buty. Dokuśtykałem się do niego. Nie mogłem za bardzo chodzić, nawet delikatne stawianie nogi i obciążanie jej moją wagą wysyłało przez moje ciało ból. Starałem się go kontrolować poprzez głębokie oddechy.
Dotarłem do krzesła i podniosłem z niego moje rzeczy po czym wykończony, jak po milowym biegu opadłem na siedzenie dysząc. Z ogromną ostrożnością założyłem spodnie oraz buty. To było z mojej strony trochę niegrzeczne, nie powinienem po czyimś domu chodzić w butach, ale nie wiedziałem, gdzie jestem oraz, czy nie będę musiał szybko się stąd ewakuować. Jeśli tak to w tedy nie miałbym czasu na ich zakładanie szczególnie z moją ranną nogą. Na bluzkę założyłem od razu kurtkę, a szaliki związałem sobie w pasie, nie było tutaj tak zimno abym musiał mieć je na szyj, a do kieszeni nie chciały się zmieścić. Koło dużych solidnych drzwi leżał mój plecak, który z wysiłkiem zarzuciłem sobie na ramię. Czas powiedzieć do widzenia temu magicznemu pomieszczeniu, jak z innych czasów. Żałuje tylko, że nie mam przy sobie jakiegoś patyka, który pomógłby mi w chodzeniu. Eh, no nic czas w drogę. Może przy okazji spotkam, gdzieś ponownie tego smoka? Dziwnie mnie fascynował.
Gdy wyszedłem z pokoju przywitał mnie duży oraz przestronny korytarz. Podpierając się jedną ręką ściany ruszyłem przed siebie, w którymś momencie natknąłem się na schody prowadzące na dół. Jęknąłem na ich widok. To będzie bolesne, pomyślałem i zacząłem po nich schodzić.
Całe to miejsce było magiczne oraz niezwykle piękne. Nawet w mojej dziwnej sytuacji nie mogłem się powstrzymać, aby go nie podziwiać. W końcu wykończony przez bolącą nogę i trudności z poruszaniem się dotarłem do jakiegoś dużego salonu połączonego z jadalnią. Był on w tym samym stylu co sypialnia w której się obudziłem. Wzdychając dotarłem do lepiej umiejscowionego fotela z którego mogłem widzieć wejście do pomieszczenia po czym usiadłem. Zacząłem odczuwać lekki głód, więc wyjąłem z plecaka paczkę orzechów włoskich z rodzynkami. Otworzyłem ją i zacząłem się zajadać. Miałem fioła na punkcie tego połączenia. Kiedy miałem tą mieszankę przed oczami i brałem pierwszą jej garść do ust ogarniał mnie obłęd, nie mogłem przestać jeść póki się nie skończyła.
Po posiłku puste opakowanie schowałem ponownie do plecaka i oparłem się wygodnie o oparcie fotela. Musiałem pomyśleć co dalej, a ponownie zrobiłem się lekko senny. To chyba przez zwiększone zużycie energii związane z regeneracją uszkodzeń w nodze. Ziewnąłem i nawet nie wiem, kiedy usnąłem.
Przez sen czułem lekki dotyk na moim policzku, palce sunące po moich włosach, obramowujące kształt ust, a potem lekki oraz miękki dotyk warg na czole. Mruknąłem przez sen na tą dziwną przyjemność. Po chwili poczułem, jak zostaje unoszony w czyiś mocnych ramionach, a następnie kładziony na czymś miękkim. Ponownie zapałem w sen bez snów.
Przy kolejnej pobudce czułem się lepiej, ból prawie ustał. Noga jedynie lekko pulsowała. Jeden z bardzo nielicznych plusów posiadania trochę elfickiej krwi, przyśpieszone leczenie. Przecierając zaspane oczy usiadłem po czym się rozejrzałem. Wciąż znajdowałem się w salonie w którym zasnąłem, lecz teraz zamiast na fotelu leżałem na kanapie.
Dopiero po chwili zarejestrowałem postać mężczyzny siedzącą niedaleko i obserwującą mnie. Przyjrzałem się nieznajomemu. Potężna, ale jednocześnie dziwnie elegancka sylwetka mężczyzny była opakowana w czarny sweter oraz czarne skórzane spodnie. Wszystko to było, wręcz opięte na wyraźnie zarysowanych mięśniach mężczyzny. Skórę miał jasną, ale również lekko złocistą. Niczym pocałowaną przez słońce. Długie poniżej pasa włosy były swobodnie rozpuszczone. Miały zadziwiające kolory. Przeważała w nich czerń, ale pomiędzy nią było również lśniące złoto i kontrastujące srebro. W niektórych miejscach lśniąca czerń wydawała się mieć lazurowy blask. Ręce ogromnie mnie swędziały, aby dotknąć tych włosów, przyjrzeć im się z bliska i sprawdzić, czy są tak miękkie oraz aksamitne, jak się wydają. Gdy moje spojrzenie dotarło do twarzy mężczyzny, zamarłem. Patrzyły na mnie złote oczy smoka. Oczy nie posiadające białek, mające pionową źrenice oraz plamki srebra. Jedyną różnicą pomiędzy oczami nieznajomego, a smoka z jaskini były proporcje. W tym spojrzeniu było więcej kryształków srebra oraz dochodziło do nich również kilka chłodno niebieskie. Ale mimo tej małej niezgodności nie miałem wątpliwości, że smok i ten mężczyzna to ta sama osoba. Pierwszy raz miałem do czynienia ze smoczym zmiennym, byli oni niezwykle rzadko spotykani.
Przygryzłem wargę na wspomnienie tego co do niego mówiłem... Nazwałem go latającym jeżem... Do tego wlazłem do jego jaskini... To niezbyt dobrze dla mnie wróży. Smoki podobno są niezwykle dumne, zaborcze oraz władcze. W odróżnieniu od innych zmiennokształtnych stanowią jedność ze swoją drugą postacią. Bestia jest człowiekiem, a człowiek jest bestią. Eh, no cóż jeszcze mnie nie zabił ani nie zjadł, co więcej przyniósł mnie tutaj oraz opatrzył, więc chyba jestem względnie bezpieczny. Przynajmniej na razie. No nic, zobaczy się co będzie dalej. Nie ma sensu zamartwiać się czymś czego jeszcze nie ma.
Odchrząknąłem delikatnie nie wiedząc, jak się teraz zachować. Nawet w normalnych sytuacjach miałem problem w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi. Nigdy też nie wiedziałem, jak miałem się zachować podczas spotkania z kimś obcym. Zazwyczaj siedziałem cicho i ktoś inny prowadził rozmowę, a ja dopiero po jakimś czasie wtrącałem się w nią mówiąc więcej niż kilka słów. Nie miałem problemów z mówieniem tego co myślę oraz czuje, po prostu lubiłem dużo rozmyślać i analizować w swojej głowię. Tam przeprowadzałem większość dyskusji. Przez ostatnie lata zaprzestałem też większości kontaktów towarzyskich, przestały mieć one dla mnie znaczenie. Nie czułem potrzeby spotykania się z ludźmi ani poznawania nowych. Z zamyślenia wyrwał mnie głęboki oraz aksamitny głos zmiennego smoka.
  - Jak się czujesz?
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami, w nagłej nerwowości przeczesałem włosy palcami. Zanim wymyśliłem co mam powiedzieć, zmienny ponownie się odezwał.
  - Jesteś Włóczykijem?
Spytał się mnie, a ja oniemiałem nie wiedząc o co mu chodzi. Z tym słowem, z tą nazwą kojarzyła mi się tylko jedna rzecz, a mianowicie Muminki.... Ale jestem pewien, że nie o nie chodzi smokowi. Zdziwiłbym się gdyby w ogóle je znał. W odpowiedzi na moją zdezorientowaną minę, mężczyzna westchnął głęboko.
  - Za moich czasów tak nazywali się ci, którzy mieli duszę wędrowca. Lubili piesze wędrówki i to nimi w większości żyli, nie uznawali wszelkich zakazów oraz nakazów. Włóczykije charakteryzowali się spokojem i beztroską. Zawsze przychodzili oraz odchodzili, jak im się podobało.
Mówiąc to patrzył na mnie czujnym oraz badawczym wzrokiem. Chwilę się zastanawiałem nad jego słowami. Czy mogłem kwalifikować się do byciu Włóczykijem? Wydaje mi się, że raczej nie, a przynajmniej nie w całości. Może w jakiejś małej części... Z wahaniem w głosie taką właśnie odpowiedź dałem smokowi, wydawał się nią dziwnie zadowolony. Nie potrafiłem go rozszyfrować.
Dłonią potarłem kark. W głowie wirowało mi tylko jedno pytanie. Co teraz? Obok mnie znajdował się wyjątkowo atrakcyjny, jak i niebezpieczny smok do którego idealnie pasowało określenie dziki. Również nie wiedziałem, gdzie jestem i czułem, że dzieje się coś ważnego czego nie mogłem ogarnąć. To wszystko sprawiało, że czułem się nie komfortowo. Miałem tylko ochotę zatonąć w kocach i odciąć się od tego wszystkiego.
Spróbowałem wstać nie obciążając za bardzo prawej nogi. Na próbę przeszedłem parę kroków, na szczęście mogłem się już prawie normalnie poruszać.
  - Jesteśmy partnerami. - Powiedział smok zrzucając na mnie bombę przez którą, aż się potknąłem. Od bliskiego spotkania z podłogą uratowały mnie jego silne ramiona. Gdy ponownie stanąłem pewnie na nogach myślałem, że mnie puści, ale nie zrobił tego. Zamiast tego objął mnie w pasie i pochylił się do zgięcia mojej szyj z ramieniem. Był ode mnie wyższy o trochę ponad pół głowy, więc nie musiał nadwyrężać kręgosłupa wykonując ten ruch. Czułem, jak mnie wąchał, od jego oddechu pieszczącego moją skórę przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Stałem w objęciach smoka niczym zamrożony. Dopiero zaczynały do mnie docierać jego słowa.
Nie wierzyłem w tą całą bajkę o partnerach, ale chyba niechcący wszedłem na Ścieżkę Pradawnych, z której jeszcze nie tak dawno się śmiałem wrzucając ją do jednego worka z innymi legendami. Byłem dziwnie przekonany, że miałem do czynienia właśnie z jednym ze starożytnych. Z tych, którzy mieli być bardziej bestiami niż ludźmi... To była niezbyt pocieszająca myśl. Bo, jak wytłumaczyć takiemu, że gada bzdury?
Partnerzy... Głupi bajkowy wymysł. Usprawiedliwienie na chęć posiadania kogoś na własność. Co prawda miałem znajomego wilka, który posiadał partnera, a nawet dwóch, ale to nie zmieniało mojego zdania o całej tej sprawię.
  - Jak się nazywasz piękny? - Mruknął przy mojej skórze mężczyzna, jeszcze bardziej pobudzając moje ciało.
  - Grzeczność wymaga, aby najpierw samemu się przedstawić zanim zapyta się kogoś innego o imię . - Odparłem cicho, wciąż nie mogąc pozbierać myśli. Smok zaśmiał się chrapliwie i polizał moją skórę na co się wzdrygnąłem.
  - Nazywam się Navir Dragonir i jestem smoczym zmiennym. Wiele wieków temu odszedłem ze świata. Zaszyłem się w tych górach, gdyż zacząłem stanowić zbyt wielkie zagrożenie dla otoczenia. Jestem bardziej bestią, demonem niż mężczyzną, ale jesteś moim partnerem i znajdujesz się pod moją opieką oraz ochroną. Jesteś moją nagrodą, kotwicą. Moimi kolorami, moją nadzieją. W swoich rękach trzymasz bestię i los świata...
  - Eeeee... - Odparłem bardzo elokwentnie. Co tu się wyrabia?! Przepraszam bardzo, ale ja już chcę się obudzić z tego dziwnego snu! Eh, niestety z moim szczęściem nie jest to sen, a pokręcona rzeczywistość... - Myślę, że zaszła tu jakaś pomyłka. Skoro na długi czas odciąłeś się od świata to całkiem zrozumiałym jest wysnuwanie przez ciebie takich błędnych wniosków.
Na moje słowa Navir warknął i mocniej mnie ścisnął. Chyba nie powinienem w takiej sytuacji mówić mu, że nie jestem pluszowym misiem, którego można tak ściskać... Szczególnie, że poczułem, jak jego zęby przedłużyły się zamieniając się w kły drażniące moją skórę. Do tego w powietrzu dało się wyczuć, jakby wzrastającą żądzę krwi... W moim umyślę rozbrzmiewał głośny alarm krzyczący wręcz abym uciekał co chętnie bym zrobił gdybym tylko mógł.
  - Jesteś mój. Jesteś moim partnerem na którego czekałem wiele wieków, dla którego trwałem i nie pogrążałem się w pragnieniu rozerwania świata. Nie masz prawa mi odmawiać!
Jego słowa były władczym żądaniem, głos miał niby miękki, ale jednocześnie niewzruszony, jak stal. Dźwięczało w nim powarkiwanie oraz niebezpieczeństwo. Ten głos otulał niczym ciepły koc i więził niczym najmocniejsze łańcuchy... Był potężny i stary, jak sam czas...
Nie wiedziałem co miałem robić, jak wyplątać się z tej sytuacji. Jasne byłem osobą, której nic nie obchodziło i wszystko miała gdzieś. Osobą, która była pogrążona w melancholii oraz depresji i nie wiedziała czego pragnie... Ale to nie oznaczało, że pozwolę jakiemuś obcemu na włażenie butami w moje życie i diametralne zmienianie go. Nie jestem jakimś roztapiającym się na takie słówka idiotą. Słowa są bronią i manipulacją. Dobrze dobrane słowa mogły ciąć i kroić głębiej niż najostrzejszy miecz, a ja zbyt często używałem słów, jako broni, by w nie wierzyć. By wierzyć w to co mówią inni. Szczególnie wiekowy smok mający problem z kontrolowaniem siebie.
Trochę żałowałem, że Navir wyskoczył z czymś takim. Był seksownym miło umięśnionym mężczyzną, którego chętnie bym sprawdził w łóżku. Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatnio uprawiałem seks, jakoś moje ciało nie było nikim od dawna zainteresowane. Teraz, gdy w końcu się obudziło i chętnie ponownie zaznałoby przyjemności jej możliwość została mi odebrana. Nie ma w ogóle takiej opcji, że będę się pieprzyć ze zmiennokształtnym, który uznaje mnie za partnera. To prosta droga do wpieprzenia się w bagno z którego już raczej nie będzie wyjścia.
  - Nie powiedziałeś, jak masz na imię.
Fakt, on podał mi swoje, więc teraz moja kolej. Przy odkrytych faktach nie bardzo chciałem mu je zdradzać, ale w sumie nie wiele to zmieni, jak je pozna. Odchrząknąłem i wyrzuciłem z siebie moje imię oraz nazwisko.
  - Luis Vero.
Naprawdę zasługuje na nagrodę za moją elokwencję, jest po prostu tak cudowna, a moje słownictwo tak bardzo rozbudowane... Niech ktoś mnie stąd zabierze... Kosmici... Apokalipso... Gdzie jesteście, gdy was potrzeba?
Navir poruszył się trochę i teraz patrzył mi prosto w oczy. Zabrał jedną z rąk z moich bioder i podniósł ją do mojej twarzy. Delikatnie, jakbym dotykał szkła zaczął gładzić mój policzek. Jego oczy były teraz w pełni smocze, zniknęły z nich drobinki niebieskiego. Czy to teraz jest ten moment w którym powinienem zacząć mówić - Dobry smok, miły smok. Siad, spokojnie, wiesz, że nie chcesz mnie zjeść? Nie... Chyba lepiej będzie, jak nie będę się odzywać. Przynajmniej na razie.
  - Zwolnij na chwilę smoku, bo nie wyrabiam. - Wypaliłem niewiele myśląc. - Gdzie ja w ogóle jestem?
Tak grunt to poznać miejsce swojego położenia, potem tylko zaplanować taktyczny odwrót z do końca nie sprawną nogą i wszystko będzie cudownie.
  - Tam, gdzie powinieneś być. W domu, w moim legowisku.
No dzięki! Bo bardzo dużo mi to mówi. Zirytowany zmarszczyłem brwi. Navir westchnął na moją minę i ponownie się odezwał.
  - Nie martw się, wciąż w tych samych górach po których wędrowałeś.
No i to mówi mi już trochę więcej, niewiele, ale jednak. Chociaż nie pamiętam abym podczas podróży w ogóle natknął się na zarys jakiegoś budynku ani, aby ktoś mówił o nim. Również nie było o nim wzmianki w żadnych czytanych przeze mnie informacjach... To trochę dziwne, ale na tym świecie nie wszystko da się wyjaśnić logicznie.
Westchnąłem głęboko, mój umysł szalał próbując znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Ale jak zwykle, kiedy potrzebowałem błyskotliwości i pomysłowości wszystko mnie zawodziło. Pozostało mi tylko odwlekanie tego wszystkiego, póki nie znajdę jakiegoś magicznego rozwiązania.
  - Może na chwilę przystopujesz i usiądziemy sobie, jak cywilizowani ludzie? Chętnie bym się czegoś napił.
Nie kłamałem, naprawdę chciało mi się pić, miałem wrażenie, że minęły wieki od kiedy ostatnio zwilżałem gardło, a i od pewnego czasu również nie rozmawiałem z nikim, więc moje struny głosowe zardzewiały. Navir przez chwilę patrzył na mnie badawczym oraz intensywnym spojrzeniem, aż po chwili skinął głową na zgodę. Puściwszy mnie, nie bacząc na moje protesty pomógł mi dojść do stołu w drugiej części pokoju. Gdy usiadłem smok zniknął na chwilę na co odetchnąłem. Był jedną z tych osób, które samą swoją obecnością dominowały całe pomieszczenie. Ja raczej byłem cichym człowiekiem żyjącym w cieniu, on był moim przeciwieństwem. Słońcem, które gdy się pojawiało zgarniało całą uwagę. Nie byłem przyzwyczajony do takich ludzi, a tym bardziej do radzenia sobie z nimi.
Musze znaleźć jakiś sposób na niego. Musi być coś co przekona go, że popełnia wielki błąd i że po prostu się pomylił. Zacząłem się stresować co skutkowało powrotem mojego niekontrolowanego odruchu dotyczącego drapania. Miałem ten problem od wielu lat, za każdym razem, gdy się denerwowałem, stresowałem czy po prostu coś mnie przytłaczało moja dłoń automatycznie lądowała na moim karku i zaczynały drapać. Często nawet nie orientowałem się, że to robię, aż moja skóra nie doznawała obrażeń. To jest okropny nawyk. I strasznie trudny do pozbycia się.
Tym razem jego szaleństwo przerwał smok, chwyciwszy mnie za rękę pocałował maltretowany przeze mnie kark z delikatnym pomrukiem. Poczułem na policzkach wykwitający rumieniec. Kark i szyja były nie tylko miejscem na wyładowywanie mojej frustracji, ale też jednym z moich najbardziej wrażliwych miejsc. Navir postawił przede mną kubek z parującą herbatą. To trochę dziwne, niby był starożytnym, który wieki temu zaszył się w górach, a we wszystkim był na bieżąco oraz miał typowe i popularne w tych czasach herbaty. Nawet kubek był nowoczesny... Czy to możliwe, że w jakiś sposób odciął się od świata, ale jednocześnie pozostawał w nim na bieżąco? W sumie zbytnio bym się tym nie zdziwił. Wszystko jest możliwe.
  - Długo byłem nieprzytomny?
Zadałem pytanie, które nurtowało mnie od przebudzenia.
  - Dwa dni.
Zamyśliłem się, w sumie nie dziwiło mnie to. Zawsze byłem idealny do roli Śpiącej Królewny. Mogłem całe życie przespać. Kiedy pogrążałem się w sennym świecie mogłem być każdym i mogłem tworzyć światy, jakie tylko pragnąłem. Nie lubiłem budzić się i wracać do tej okropnej rzeczywistości, która tylko wszystko ze mnie wysysała. Dlatego nigdy nie mogłem wstać rano i ogólnie miałem problem ze wstaniem z łóżka.
Z tymi myślami chwyciłem kubek i podniosłem go do ust. Chwilę podmuchałem na gorącą herbatę po czym wypiłem mały łyk, była pyszna. Powoli sączyłem ją przymrużając oczy. Cisza, która zapadła między mną, a smokiem była przyjemna. Taka swobodna. Podobno bardziej liczą się ludzie z którymi możesz komfortowo i z przyjemnością pomilczeć niż ci z którymi potrafisz przegadać całą noc. Bo przeważnie to przegadanie całej nocy nic nie wnosi, rozmowy są o niczym i po chwili zapomina się o nich. A ja w ogóle nie byłem dobry w prowadzeniu konwersacji.
Gdy wypiłem herbatę przypomniałem sobie o moim aparacie. Z paniką w umyśle chwyciłem plecak, aby go poszukać. Byłem do niego bardzo przywiązany, on był niczym mój kamień życia. Na szczęście już po chwili znalazłem go. Postanowiłem od razu sprawdzić, czy wciąż działa, na moje szczęście okazało się, że tak. Uspokojony zacząłem oglądać otaczający mnie świat przez soczewkę aparatu. Gdy przeniosłem swoją uwagę na smoka oczarowało mnie to co zobaczyłem.
Navir siedział trochę odsunięty od stołu z delikatnym, jakby czułym uśmiechem na ustach łagodzącym jego raczej ostre, ale eleganckie, arystokratyczne rysy twarzy. Wydawał się odprężony, wzrok miał skierowany gdzieś w dal, jakby w zamyśleniu. Słońce wpadające przez ogromne okno oświetlało wręcz głaskało swoimi promieniami całą postać mężczyzny. Kolory w jego włosach tańczyły, mieniąc się niczym drogocenne kryształy. Nie mogąc oderwać spojrzenia od tego pięknego widoku zacząłem robić smokowi zdjęcia. Chciałem, jak najlepiej uwiecznić ten moment, to idealne zgranie światła. Gdy skończyłem robić zdjęcia wyłączyłem aparat i odstawiłem go na stół. Gdzieś tam w zakamarkach mojego umysłu rozkwitła zazdrość. Ja nigdy nie potrafiłem tak pięknie wyjść na zdjęciu, do tego bez starania się... Zawsze coś u mnie było nie tak, coś było krzywe albo dziwnie wyszło... Chciałbym móc, jak ten smok usiąść i wyglądać, jak najwspanialszy klejnot, ale niestety nie było mi to dane. Eh...
Ponownie ogarnęły mnie melancholijne myśli na które automatycznie zgarbiłem się opuszczając ramiona, jakbym dźwigał na nich cały ciężar świata. Nawet nie zauważyłem, kiedy smok wstał i podszedł do mnie. Mocnym, ale jednocześnie delikatnym chwytem na moich włosach odchylił moją głowę do tyłu. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, jego wzrok był badawczy, a jego złote oczy wręcz iskrzyły. Miałem wrażenie, że przygląda mi się niczym jakiemuś ciekawemu okazowi. Po chwili pochylił się w moją stronę i trącił moją szyję nosem. Jakby w pieszczocie, niemym pocieszeniu. Nie wiem dlaczego w moich oczach pojawiły się łzy. Zacząłem szybko mrugać, aby się ich pozbyć. Aby nie uwolniły się i nie popłynęły w dół mojej twarzy. Udało mi się to, udało mi się je skryć. Miałem w tym spore doświadczenie. Często gdy pozwalałem sobie na płacz był on cichy, bezgłośny, a jedynym jego świadectwem był ból w moich oczach i spływające łzy. Również często musiałem je powstrzymywać, hamować, aby nie pojawiały się. Zabierać całe cierpienie, wszystko co mnie bolało w sobie i chować niczym brzydki sekret. Tylko po to, aby nikt nie widział mojej słabości, aby świat nie miał tej satysfakcji z rzucenia mnie na kolana...
Jestem złamany, kompletnie spieprzony... Nie wiem, jak ten smok wyobraża sobie, że miałbym być jego partnerem. A do tego ja nawet nie potrafię dzielić swojego życia z kimś innym. Jestem samotnikiem, lubię nim być. Potrafię zamknąć się w mieszkaniu na całe miesiące, siedzieć i pogrążać się w melancholii oglądając coś oraz czytając. Wegetując, od czasu do czasu pisząc jakiś tekst i grając na gitarze albo malując jakiś obraz będący swego rodzaju manifestacją. Jedyną rzeczą, którą w tedy robię, a która ma jakiekolwiek znaczenie to podpisywanie różnych petycji przeciwko krzywdzeniu zwierząt, polowaniach, czy przeciwko hodowaniu zwierząt na futro. Reszta mojego czasu, życia składa się z cichych pragnień, których nawet nie próbuje spełnić oraz nic nie znaczących chwil. Gdyby nie kiedyś założone przedsiębiorstwo byłbym teraz bez pieniędzy oraz bez mieszkania. Całkowicie bezdomny...
Jeszcze jako dzieciak odkryłem, że mam smykałkę do tatuaży. Później po kilku eksperymentach udało mi się połączyć je z magią elfów i stworzyć coś nowego. Nowy odłam tatuaży magicznych. Już podstawowe były drogie oraz skomplikowane, a gdy wprowadziłem swoje innowacje wszystko skoczyło na nowszy poziom. Tatuaże magiczne to specjalne tatuaże, wykonywane specjalnym tuszem oraz techniką. Każdy ma wpleciony w siebie indywidualnie stworzony czar odpowiedni dla swojego posiadacza. One były niczym żywe istoty, potrafiły nawet się poruszać, czy przemieszczać. Na początku pracowałem sam, potem otworzyłem studio i zatrudniłem kilka osób. Wszystkie podpisały specjalną klauzurę pieczętując ją swoją krwią, co było moim zabezpieczeniem, że nigdy mnie nie zdradzą ani moich sekretów. Teraz to wszystko samo pracowało na mnie, a ja jedynie czasem pojawiałem się w odwiedzinach. Rzadziej osobiście zajmowałem się jakimś projektem, raczej nie trafiały się żadne interesujące czy wyjątkowo specyficzne.
I gdy tak wszystko sobie funkcjonowało, a ja pogrążałem się w melancholii moją szarą rzeczywistość przeciął kolorowy ptak. Przyszedł do salonu z bonem na magiczny tatuaż i jego projekt, a raczej pomysł mnie zafascynował. Postanowiłem, że wyjątkowo osobiście się nim zajmę. Przy okazji nawiązałem z nim swego rodzaju dziwną przyjaźń. Gabriel, bo tak miał na imię był zmiennokształtnym wilkiem, choć osobiście bardziej stawiałbym na jakiegoś mistycznego ptaka. Był chodzącą sprzecznością, niby w wielu kwestiach niepewny siebie oraz posiadający masę kompleksów, ale również niezwykle zdecydowany oraz nieugięty. Miałem wrażenie, że to on sam był swoim panem, sam ustalał własne zasady. Był jak żywy ogień. Okazało się, że bon był prezentem od jego partnerów. Piękny mężczyzna z wyjątkowo długimi czerwonymi włosami opowiedział mi historię jakiej nie spodziewałem się poznać. Była o nim i jego partnerach. Mimo mojego sceptycznego podejścia do całej tej więzi, które jak się okazało dzieliłem z Gabrielem byłem pod ogromnym wrażeniem ich sparowania. A raczej tego, jak Gabriel potrafił pozostać sobą, jak nie dał się zmienić. Jego osoba była niczym chodząca i mówiąca manifestacja wolności.
Wykonałem mu na plecach skomplikowany oraz bardzo czasochłonny tatuaż z wieloma wplecionymi w niego czarami, które stworzyłem specjalnie dla niego. Przedstawiał on ogromnego feniksa w intensywnych kolorach czerwieni, pomarańczu, żółtego złota oraz neonowego niebieskiego i czarnego. Jego skrzydła nachodziły na barki oraz ramiona Gabriela. Nie był on też zwykłym magicznym tatuażem. Poruszał się niczym żywa istota chroniąc swojego właściciela. Był symbolem tego ile razy mężczyzna spalił się i odrodził z popiołów o wiele silniejszy. Ile razy walczył oraz tego, jak sam pokonywał swoje problemy.
Osoby nie związane z tatuażami, mogą dziwić się tym, że ktoś opowiada obcemu swoją historię, ale tak już bywało w tym fachu. Podczas tatuowania niewielu milczało, większość otwierała się i podczas tworzenia sztuki na swojej skórze mówiła sporo, niczym na spowiedzi u psychologa. Do tego przy tworzeniu tatuażu magicznego było ogromnie ważne, aby poznać swojego klienta. Aby wyczuć jego esencje. Bez tego nic by nie mogło powstać. Niestety kolorowy ptak, jak nagle się pojawił tak nagle zniknął. Rzadko się spotykaliśmy, częściej rozmawialiśmy przez telefon, czy wysyłaliśmy sobie wiadomości, ale nie było to jakieś częste. Tak już po prostu między nami było. W chwili w której odszedł powróciłem do mojego pozbawionego kolorów świata i jeszcze mocniej zacząłem odczuwać czarną pochłaniającą mnie otchłań. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nic nie trwa wiecznie.
Nie wiem, dlaczego nagle sobie o tym przypomniałem. Może to przez to uczucie, że teraz jest inaczej, niezrozumiale oraz nie koniecznie dobrze, ale jednak inaczej... I, że to również niedługo się skończy. Navir był jak Gabriel. Pojawił się nagle przynosząc kolory, aby już niedługo zniknąć pozostawiając mnie w moim mroczniejszym i bardziej bezbarwnym świecie, niż wcześniej. Podobno nie powinno się nigdy zakładać z góry, że się przegra póki człowiek się nie podda, ale ja już nawet nie podejmuje walki... Czy to oznacza, że jestem skazany na wieczną porażkę? Chyba tak... A kiedyś w pięknych dawnych czasach byłem tym, który nigdy się nie poddaje... Który walczy zawsze i wszędzie... Piękne stare czasy... Już ledwo je pamiętam... Dawne czasy, gdy człowiek myślał, że wszystko jest możliwe, że wszystko ma na wyciągnięcie ręki... Że póki walczy to nie przegrał, że ta jedna rzecz wystarczy. Ta wiedza, że walczenie, aby tylko nie przegrać jest najwyższym priorytetem.
Moje rozpędzone myśli zmierzające prosto w przepaść przerwał smok gryząc mnie lekko w gardło z cichym pomrukiem. Jakby wyczuł moje emocje, negatywne i smutne myśli. I tym sposobem chciał mnie z nich wyciągnąć, chciał abym powrócił do rzeczywistości. Efektem ubocznym tego zabiegu było nagłe pobudzenie się mojego ciała do życia. Po moim ciele przeszedł prąd przyjemności, a mój członek urósł w zainteresowaniu. Poczułem na twarzy rozprzestrzeniający się rumieniec. Moją jedyną nadzieją, było to, że Navir nie zauważy mojej reakcji na jego czyn. Ale, jak to zazwyczaj bywało w moim przypadku los był przeciwko mnie. Smok głęboko zaciągnął się moim zapachem pomrukując cicho. Gdy spojrzał mi w oczy zauważyłem w jego spojrzeniu żar oraz pasje.
Nie jestem pewien w którym momencie zaczęliśmy się całować. Nasz na początku niewinny pocałunek szybko zmienił się w taniec języków splatających się z niewielkimi jękami. Spalaliśmy się w ogniu przyjemności. Walczyliśmy naszymi językami o kontrole, dominacje nad tym drugim. W pewnym momencie poczułem szarpnięcie i zostałem przeniesiony z krzesła na stół. Moje ręce podniosły się, zacząłem głaskać umięśnioną klatkę piersiową Navira powoli kierując dłonie w górę lekko ugniatając znajdującą się pod nimi powierzchnie, aż w końcu jedną z rąk wplotłem w jego włosy, a drugą objąłem szyje. Rozkoszowałem się aksamitem i miękkością jego włosów, były w dotyku jeszcze przyjemniejsze niż sobie to wyobrażałem. W moim umyśle pojawił się przyjemny obraz nachylającego się nad moim ciałem smoka z jego włosami niczym kurtyną odcinającą nas od wszystkiego i pieszczącymi moje ciało. W międzyczasie dłonie Navira również nie próżnowały. Błądząc umiejętnie po moim ciele podsycały mój ogień. Były jednocześnie szorstkie i delikatne. Idealne. Powoli zaczynało mi brakować oddechu. Po chwili pocałunek się skończył, a ja cały oszołomiony oddychałem głęboko próbując się uspokoić. Moje usta były wilgotne od naszego pocałunki, na twarzy czułem gorąco. Jedyne co wiedziałem to, że muszę się pozbierać, ogarnąć swoje myśli. Ogarnąć siebie.
Zdjąłem dłonie z ciała smoka, drżały. Nie chciałem patrzeć na Navira, chciałem tylko, aby magicznie zniknął. Nie wiem, jak mam się teraz zachować. Co powiedzieć, czy zrobić abym mógł odejść. Myśli w mojej głowie szalały, było ich zbyt wiele, a jednak miałem wrażenie, jakby mój umysł był pusty. Byłem teraz niczym zastygły posąg... Nagle poczułem dotyk na policzku, to była powoli mnie głaszcząca dłoń smoka. Wzdrygnąłem się i odtrąciłem ją wciąż nie patrząc na Navira. Co więcej nawet ostentacyjnie odwróciłem głowę na bok i zaplotłem ręce na klatce piersiowej, aby pokazać mój stosunek do tego wszystkiego. W odpowiedzi usłyszałem warczenie. Zignorowałem je. Jestem bardzo dobry w ignorowaniu rzeczy, których nie chcę i z którymi nie umiem sobie poradzić. Ignorancja jest prawie, jak ślepota. Nie sprawi, że rzeczy znikną i nie jest dobra, ale wszyscy podążają za jej ideologią. Czasem w niektórych kwestiach, a czasem w całym życiu. W niektórych sprawach jest ona okropna i nie powinna istnieć, a w innych wydaje się być ostatnim bastionem chroniąc przed całkowitym wyniszczeniem umysłu. Kiedy indziej może doprowadzić do niepożądanych rzeczy, które raczej by się nie wydarzyły gdyby nie użycie jej. Tak właśnie było tym razem.
Zanim się zorientowałem znalazłem się w sypialni w której wcześniej się obudziłem. Zostałem rzucony na łóżko, a obok mnie wylądowały moje rzeczy. Oszołomiony popatrzyłem na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Jego twarzy była niczym wykuta z lodu, jedynie jego oczy płonęły. Szalały w nich jakieś uczucia, emocje których nie potrafiłem rozszyfrować. Kiedy chciałem się podnieść na mojej szyj wylądowała silna dłoń. Przez chwile ściskała wyjątkowo mocno, aż moje oczy zaczęły łzawić i ledwo mogłem oddychać po czym uścisk lekko się rozluźnił, lecz nie zniknął. Głęboko łapiąc powietrze, jak po wynurzeniu się z mrocznych głębi oceany próbowałem oderwać dłoń Navira od mojego gardła. Niestety nic to nie dawało. Wbijałem w nią paznokcie, drapałem i nadal nie przyniosło to pożądanego efektu. Jedyne co uzyskałem to unieruchomienie moich rąk nad głową przez mężczyznę. Moją głęboko zakorzenioną obojętność na wszystko zaczął przełamywać kiełkujący się strach i mroczne scenariusze dalszego rozwoju tej sytuacji.
Mimo, że Navir znajdował się w swojej ludzkiej postaci to miałem wrażenie, jakby przede mną znajdował się dziki smok. Każdy jego ruch był pełen agresji, jego złote oczy były wypełnione tęsknotą oraz szaleństwem. Szybkim ruchem zdjął rękę z mojego gardła i chwycił mnie za podbródek zmuszając mnie do otwarcia ust. Nie dając mi czasu na reakcje zaczął mnie głęboko całować. Jego język był dominujący niczym król kontrolujący swoje terytorium wykazujący silne zaborcze pragnienie. W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy zamazujące moje pole widzenia. Byłem bezsilny, nie mogłem nic zrobić. To uderzało w najmroczniejszą część mojego umysłu sprawiając, że rozpadałem się na kawałki. Nienawidziłem tego uczucia, tej bezradności. Zawsze, gdy tylko zaczynałem ją czuć atakowałem. Uruchamiała się moja automatyczna samoobrona podnosząca mury wokół mnie i szukająca ostrych słów w odpowiedzi na krzywdę, na ból, czy właśnie na tą okropną bezsilność. Dzięki temu, dzięki tej samoobronie nikt nie mógł mnie zranić, nikt nie mógł zobaczyć tego, jak moje serce jest rozdzierane na strzępy wraz z wiarą w siebie i świat. Teraz zostałem tego pozbawiany, nie miałem możliwości ataku ani możliwości ochronienia siebie i marnych resztek, które jeszcze ze mnie zostały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz