Save Me
Rozdział 1
,, Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku ''
Aby
żyć, musisz się rozpaść, upaść w zakłopotanie. Walczyć oraz
popełniać błędy, zaczynać i zaczynać od nowa. Upadać i
wstawać. Musisz biec tam, gdzie słyszysz wołanie swojego serca nie
patrząc na to co wypada, a co nie. Ponownie szukać swoich pragnień
i walczyć, zawsze. Przez wieczność podążać tylko za samym sobą.
Nigdy nie pragnąć zamknięcia oczu na niewygody i smutki świata.
Ślepota i spokój
to duchowe tchórzostwo.
Ale
co zrobić, kiedy już dawno temu przestało się czegokolwiek
pragnąć, a wszystko jest wyblakło szare i przesiąknięte brudem.
Cały otaczający cię świat jest tylko smutnym istnieniem. Kiedy
ogarnia cię nieprzemijająca melancholia i błądzisz szukając
sensu, a jedynym jakim znajdujesz jest ten kryjący się w braku
sensu świata oraz własnego życia.
Mając
dość wszystkiego czasem zaczyna ogarniać cię pragnienie, aby iść
gdzieś, oderwać się od otaczającej cię beznadziei. Tak jest ze
mną, już od wielu lat nie widzę sensu swojego życia, melancholia
pochłania mnie od środka, jak ogromny pasożyt. Wbija swoje kły i
wysysa wszystko bez wyjątku.
Jestem
tylko marnym istnieniem. Jedną z tych nielicznych nieszczęśliwych
osób
od urodzenia przeklętych większą wrażliwością niż inni i od
początków
swojego życia znam smak smutku. Czasem gorzki, a czasem kwaśny, ale
zawsze pochłaniający i ogromnie bolesny... Z autopsji znam fakt, że
wszystko zawsze się kończy, że nic nie trwa wiecznie. Koniec
zawsze boli i zbyt często następuje w najbardziej nieoczekiwanym
momencie, a skoro wszystko się kończy to po co się starać. Jaki
sens ma sięganie po cokolwiek?
Dlatego
właśnie mianowałem się Złamanym Królem
- Królem
Niczego.
Kiedyś
istniały dni, gdy chciałem sprawić, aby świat był u mych stóp.
Gdy chciałem być Królem
Wszystkiego, pieprzoną Legendą. Niestety te czasy już dawno
minęły.
W
tamte piękne dni widziałem w lustrze marzenia, które
goniłem, lecz teraz jest tam jedynie czarna otchłań. Wiem, że coś
innego zamiast niej powinno tam być albo chociaż w niej.
Przynajmniej jakiś błysk, jakaś iskierka ale nie ma nic. Czasem
zastanawiam się, kiedy to się zaczęło, czy urodziłem się takim.
Mam
reputacje zimnej i nieczułej osoby. Podobno odpycham każdego kogo
znam.
Życie,
które
goniłem odeszło w niepamięć, pozostał smutek i jakiś żal. To
ogromnie rozczarowujące, że na końcu jedynym, którego
ranię jestem ja sam, że jedyne serce, które
łamie należy do mnie.
Właśnie
to wszystko czyni ze mnie Króla,
Króla
Niczego.
I
jako ten Król
przemierzałem góry.
Wysokie leśne ścieżki. Byłem wędrowcem, a przynajmniej tak
lubiłem o sobie myśleć. Czasem wydawało mi się, że tylko
wędrowanie trzymało mnie przy życiu. Zbyt wiele razy popadałem w
depresję i zbyt rzadko udawało mi się z niej wyjść albo
przynajmniej odsunąć ją na bok. Kiedy z wielkim wysiłkiem
wygrywałem walkę z nią, to mój
triumf nie trwał długo. Już po chwili pojawiała się kolejna,
każda gorsza od poprzedniej.
Wolnym
czułem się jedynie tutaj, tylko dzikie odległe góry
dawały mi to uczucie. Ten powiew świeżego powietrza niczym
życiodajny oddech ratujący dusze... Góry
są jedynym co kocham... Ich zasnute mgłą szczyty, pierwotne
nieprzebyte lasy, strome zdradliwe zbocza to wszystko oczarowuje mnie
i pochłania. Zawsze szukam wysokich miejsc, półek
skalnych z których
rozprzestrzenia się nieskończony magiczny krajobraz i z których,
kiedy spojrzysz w dół
widzisz korony drzew. Uwielbiam siadać w takich miejscach i patrzeć
się w dal rozmyślając albo po prostu błądząc myślami. Zamykać
oczy i tworzyć inną rzeczywistość, tworzyć innego siebie.
Wiatr
porywał do tańca moje lekko kręcone oraz krótkie
prawie srebrno białe lodowato blond włosy. Czasem bezgłośnie
płakałem i moje łzy również
dołączały do tego powietrznego tańca.
Tak
było również
w tej chwili. Moje włosy bawiły się z wiatrem, a ze srebrno
zielonych dziwnie lodowatych i dużych oczu płynęły mimowolnie
łzy. Kolejny raz zaczynało ogarniać mnie pragnienie, aby wstać i
zrobić ten jeden krok do przodu. Taki mały, a taki znaczący...
Krok, który
dałby mi chwilowe skrzyła, zapoznał z lotem, a następnie
przyniósł
wieczny koniec. Ukojenie... Moje myśli krążyły wokół
tego, już nie pierwszy raz. Nie wiem co mnie powstrzymywało. Ta
myśl, ten czyn nie wywoływał u mnie paniki. Umysł miałem
zadziwiająco spokojny oraz otwarty, bez otaczających go murów.
Nagle
pojawił się w nim jakiś głos... A może sprowadził go wiatr?
Obcy,
ale jednocześnie dziwnie znajomy delikatny lekko szorstki, jakby od
dawna nie używany głos wydawał się mnie otaczać.
,,
Żywi nie
powinni zazdrościć
martwym... ''
Szeptał
do ucha, rozbrzmiewał w myślach. Wydawał się przenikać, każdy
zakamarek mojego ciała oraz umysłu. Wzdrygnąłem się na te
odczucia oraz na jego nagłe pojawienie się. Czyżby to był już
ten czas, kiedy zaczynałem mieć omamy? A może to wyższy poziom w
prowadzeniu rozmów
z samym sobą? Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Co to za
różnica?
Nawet jeśli ten głos należał do prawdziwej osoby, która
wykorzystała mój
otwarty umysł, aby wkraść się do niego to co to zmieni? To nie ma
znaczenia tak, jak wszystko inne.
-
Dlaczego nie? W czym bycie żywym jest lepsze od bycia martwym? Czy
samo życie ma, aż taką wartość? Czy ma jakiś głębszy sens?
Jest i go nie ma, dlaczego świat udaje, że ma ono jakąś głębszą
wartość? Nie ma jej, życie nie jest niczym wyjątkowym, nie jest
żadną świętością...
Cicho
i z melancholią wyszeptałem te słowa do wiatru. Nie rozumiałem co
się właśnie działo, ale ze wszystkich możliwości najprawdziwszą
wydawała mi się ta w której
to moja własna psychika postanowiła się mną zabawić bądź, że
jestem w iluzji albo śnie.
Byłem
zbyt obojętny, aby się tym przejmować, nawet, aby czuć trwogę,
czy inne podobne uczucia. Jak tak się zastanowić to nie pamiętam,
kiedy ostatnio czułem coś naprawdę... Kiedy ostatnio cokolwiek
mnie poruszyło. Martwy za życia... Tak to chyba odpowiednie dla
mnie określenie...
,,
Żyjąc
masz nieograniczone możliwości,
możesz
podejmować
własne
wybory i tworzyć
otaczający
cię
świat.
My wszyscy jesteśmy
tu gdzie nasze wybory są
naszym istnieniem... Żyjąc
możesz
cały
czas poznawać
coś,
zmieniać
się...
Będąc
martwym zostaje to bezpowrotnie utracone. Nie poznasz, już
tego co mogłeś
poznać
żyjąc.
Umierając
wejdziesz do świata,
którego
nie znasz i którego
zasady gry mogą
być
zupełnie
inne. Samolubnie skracając
swoją
ścieżkę
życia
możesz
nie doświadczyć
wielu uczuć
i rzeczy oraz pociągnąć
za sobą
te osobę
dla której
miałeś
być
ratunkiem... ''
Kolejny
raz otulił mnie delikatny głos. Wydawał się być ciepłym
powietrzem próbującym
stopić mój
lód...
Przymknąłem na chwilę powieki. Nie ufałem mu. Jego ciepło
wywoływało u mnie panikę... Wiedziałem również,
że delikatność to jeden z najlepszych kamuflaży, nigdy do końca
nie wiadomo, jaka bestia się pod nim kryje.
Otworzyłem
oczy po czym delikatnie rozchyliłem usta przygotowując się do
odpowiedzi na słowa tajemniczego rozmówcy,
lecz po chwili nie wydając z siebie żadnego głosu zamknąłem je i
potrząsnąłem głową.
To
bez sensu. Po co ta rozmowa? Dlaczego miałbym dyskutować z głosem,
który
może być moją imaginacją? Westchnąłem głęboko. Tak, jak
wszystko inne to też jest bez znaczenia. Z tym wnioskiem w głowie
tak bardzo nie zmiennym od tylu lat położyłem się na wilgotnej od
rosy trawie. Byłem tak bardzo tym wszystkim zmęczony... Światem
oraz samym sobą...
Zanim
wyruszyłem w te góry
przeczytałem o nich wszystkie możliwe informacje. Dowiedziałem się
z nich m.in, że gdzieś tutaj była Ścieżka Pradawnych, czy też w
innym tłumaczeniu z jakiegoś starego języka Ścieżka
Starożytnych. Podobno podążali nią ci, którzy
byli bardziej dzikimi śmiertelnie niebezpiecznymi bestiami niż
ludźmi. Wyruszyli oni do swojego azylu, gdzie postanowili spocząć
w ciszy nie niepokojeni przez czas i świat... Gdzie pogrążyli się
w ogarniającej ich w skutek przeżycie zbyt wiele stuleci agresji.
Legenda
głosi, że świat stracił dla nich kolory. Byli przedstawicielami
różnych
ras i gatunków,
którym
brakowało kogoś, kto byłby ich kolorami, pięknem oraz sensem. Ich
sercem. Podobno wierzyli, że gdzieś tam dla każdego z nich
powinien istnieć partner bądź partnerka, którzy
przywróciliby
im spokój
i uciszyli agresję, uspokoili bestie.
To
była kolejna historia o więzi, kolejna bzdurna bajka. Mówiła
o wieczności i świętości parowania, a nic tak naprawdę na świcie
nie jest święte, a tym bardziej wieczne... Tylko głupcy tego nie
dostrzegają. Obok tej historii istniała plotka, która
mówiła
o tym, że można odnaleźć ścieżkę, którą
podążyli przez poszukiwanie starożytnych znaków
przypominających runy.
Legendy
i mity od zawsze były częścią ludzkiego życia. Niektórzy
twierdzili, że mają one oparcie w prawdzie albo są prawdą
przekształconą przez minione lata w opowiadane historię. Przy
niektórych
może rzeczywiście tak być, ale kiedy chodzi o takie opowieści to
według mnie są one baśniami wymyślonymi tylko po to, aby życie
było ciekawsze. Idealne historie do opowiadania przy ognisku. Tak
naprawdę nic nie znaczące bujdy.
Kiedyś
je uwielbiałem, wręcz kochałem. Z czasem to odeszło, nawet nie
zauważyłem, kiedy to się zmieniło. Kiedy zacząłem inaczej na
nie patrzeć... Kiedy stałem się smutnym cieniem samego siebie.
Może przyszło to wraz z większą świadomością świata i jego
poznaniem? Z chwilą, kiedy prawdziwy świat wyparł wszystkie
cudowne wyobrażenie? Nie ważne, jakbym pragnął cofnąć się w
czasie albo mieć takie spojrzenie na świat, jak kiedyś to już nie
wróci.
Nigdy już nie będę tym kim byłem wcześniej.
Głęboko
oddychając upajałem się uczuciem orzeźwiającego porannego
powietrze przenikającego moje płuca. Coraz częściej miałem w
nocy problemy ze snem, jedynie czasem nad ranem udawało mi się
zamknąć oczy i odpłynąć w senny świat. Już kiedyś miałem
takie problemy, ale otaczający mnie ludzie oraz świat w którym
żyłem miał to gdzieś. Wszyscy bez wyjątku bagatelizowali to.
Tak jak bezpodstawnie i z czystej głupoty bagatelizuje się to co
mówią
dzieci, czy nawet młodzi dorośli. A oni często mają więcej
ważniejszych oraz mądrzejszych rzeczy do powiedzenia niż wielu się
wydaje.
Wzdychając
podniosłem się ciężko do pozycji siedzącej po czym chwyciłem
aparat zawieszony na szyj. Włączyłem go i zrobiłem kilka zdjęć.
Dla takich miejsc, jak to udekorowane mglistą ozdobą przepełniał
mnie zachwyt. Czegoś takiego nie doświadczysz w zwykłych lasach, a
na pewno nie w miastach. Może w jakiś małych miasteczkach u
podnóży
gór,
czy ich okolic, ale tak naprawdę ogromnie trudno jest znaleźć
takie piękno.
Po
zrobieniu kilku zdjęć wyłączyłem aparat i postanowiłem wyruszyć
w dalszą wędrówkę.
Po wstaniu mocniej opatuliłem się dwoma szalikami, które
miałem na szyj i chwyciłem wojskowy plecak zarzucając go na ramię.
Ręce w czarnych bez palców
rękawiczkach schowałem do kieszeni mojej za dużej skórzanej
kurtki. Nie myślałem o tym, gdzie mam dalej iść, po prostu
ruszyłem tam, gdzie niosły mnie nogi. Nie wiedziałem gdzie idę i
było mi z tym dobrze.
Budzące
się z nocnego snu ptaki cudownie śpiewały swoje pieśni.
Zazdrościłem im skrzydeł, możliwości latania. Wolności, którą
wydawały się symbolizować. W mojej podróży
przez las często wypatrywałem ich między gałęziami drzew. I
zawsze wybierałem bardziej dziko wyglądające ścieżki. Tak
naprawdę nie były one nimi, nie było tu żadnych ścieżek, a
jedynie szlaki powstałe przez zwierzęta. Dzięki temu czułem, że
tylko ja dyktuje sobie gdzie pójdę,
sam tworze swoją drogę.
Po
jakimś czasie dotarłem do spokojnie płynącej niezbyt dużej
rzeki. Była piękna, otoczona kilkoma powalonymi drzewami oraz
kamieniami miała w sobie jakiś urok. Wyglądała na bardzo czystą
oraz była wyjątkowo przejrzysta. Podszedłem do niej po czym
kucnąłem na jej brzegu. Nachyliłem się i moim oczom ukazało się
moje odbicie.
Blada
twarz i podkrążone oczy, to wszystko sprawiało, że przypominałem
trupa. Usta średniej wielkości ładnie wykrojone mające, kiedyś
czerwony zdrowy kolor teraz były sine i lekko popękane.
Przeczesałem palcami splątane włosy. Paznokcie były popękane i
zaniedbane, a palce zbyt szczupłe. Delikatnie spiczaste końcówki
uszu wystawały z okrywających je włosów
i były lekko czerwone z zimna. Te uszy były świadectwem mojego w
połowie elfickiego pochodzenia. Nie dawało mi ono zbyt wielu rzeczy
oprócz
ciekawskich spojrzeń.
Westchnąłem
głęboko. Kiedyś w moich oczach czaił się blask przez wielu
kochany, ale teraz były one pełne melancholii, mętne oraz matowe.
Mój
metr siedemdziesiąt pięć był opakowany w za duże ubrania. Kiedy
zaczęła pogrążać mnie depresja za depresją straciłem również
ochotę na jedzenie, a przez częste wędrówki
odbiło się to na mojej wadzę. Teraz większość ubrań była na
mnie za duża oraz szybko przemarzałem, więc zazwyczaj zamiast
jednej warstwy ubrań nosiłem kilka. Nie przeszkadzało mi to, że
moje ubrania nie są do mnie dopasowane, zawsze lubiłem większe,
ale niestety wraz ze spadkiem wagi podupadło moje zdrowie. Teraz
szybko się męczyłem nawet najdrobniejszymi czynnościami. Często
chorowałem przez prawie zerowy poziom odporności oraz większość
czasu byłem nieprzytomny, ospały jak niedźwiedź dopiero obudzony
z hibernacji.
Myślę,
że bardziej bym się tym wszystkim martwił gdyby mi, choć trochę
zależało, a tak po prostu wzruszałem na to ramionami. Często
tęsknie za czasami, gdy mi zależało, ale już dawno przestałem
próbować
się przejmować. Na początku myślałem, że może, jak trochę się
postaram to ponownie będę czuć to coś w sercu. To uczucie, które
pojawiało się za każdym razem, gdy się przejmowałem albo właśnie
mi zależało. Lecz ile bym nie próbował
ono się nie pojawiało, a ja jedynie bardziej popadałem w smutek,
więc przestałem się starać.
Sam
nie wiem czego chciałem... Czego chcę. Może moim pragnieniem było
posiadanie miejsca, które
mógłbym
nazwać swoim? Które
byłoby mi domem? Nic już nie wiem... Te czasy są tak żałosne i
bez znaczenia... A, jednak mimo tego, mimo tej wiedzy moje serce
wciąż płacze... Wolność stała się bezsensowna i nie warta
wiary, lecz mimo to krzyczę, że jej pragnę... Chcę tylko
wiedzieć, a wciąż nie wiem nic.
Czuje
się takim żałosnym...
Przygarbiony
wstałem i ruszyłem w dalszą wędrówkę.
Nie wiem w którym
momencie ustał śpiew ptaków
i okolice ogarnęła nienaturalna cisza. Dopiero, gdy dotarłem do
dziwnej jaskini zarejestrowałem tą zmianę. Niezdecydowany stałem
przed jej wejściem. Z jednej strony wiedziałem, że byłoby
kompletnym idiotyzmem z mojej strony wchodzić do niej, emanowała
niebezpieczeństwem. Ale z drugiej strony coś mnie do niej ciągnęło,
nie mogłem oderwać oczu od jej ciemności. Jakby wołała mnie,
oczarowywała... Więc, jak głupek którym
byłem wolnym krokiem wszedłem do niej.
Na
początku wyglądała, jak zwykła przestronna jaskinia, ale czym
dalej szedłem tym bardziej robiła się mroczniejsza oraz wąska.
Gdy odwróciłem
się, aby ujrzeć drogę, którą
przed chwilą szedłem nie było jej. Odwróciłem
się z powrotem, nie miałem innego wyboru, jak iść dalej, lecz
miejsce na, które
przed chwilą patrzyłem również
uległo zmianie. Czy tutaj są jakieś dziwne złoża, których
opary powodują omamy i halucynacje lub coś innego w tym stylu? Nie
wiedziałem co o tym myśleć.
Zakręciło
mi się w głowię. Oparłem rękę o kamienną ścianę, aby jakoś
utrzymać równowagę.
Po chwili wszystko się unormowało. Potrząsnąłem głową
odpędzając resztki niekomfortowego uczucia i mroczków,
które
miałem przed oczami. Oddychałem powoli i głęboko rozglądając
się wokół.
Na około mnie panował nieprzenikniony mrok, a w powietrzu pachniało
wilgocią. Gdzieś w oddali kapała woda, echo roznosiło jej dźwięk
po całej przestrzeni. Wszystko to tworzyło idealną scenografię do
horroru. Nie panikowałem, ani nie czułem strachu dzięki jednemu
zwykłemu faktowi. No może dwóch.
Jeden z nich odnosił się do tego, że nic nie mogło przebić się
przez okrywającą mnie lodową skorupę, a drugi do tego, że
wychowałem się na horrorach. One nauczyły mnie, że nigdy nie
należy poddawać się obrazom i sugestią stworzonym przez
wyobraźnie oraz, że panika to najgorszy z wrogów.
Coś
dotknęło mojej nogi, moje usta samowolnie otworzyły się w niemym
krzyku. Wzdrygnąłem się i spróbowałem
cokolwiek dojrzeć, lecz wszystko było pochłonięte przez mrok. Nie
mogłem dojrzeć nawet moich własnych butów,
a co dopiero podłogi.
Zrobiłem
ostrożny krok na przód,
ręce trzymałem podniesione w małej odległości od ciała, aby
pomogły mi wykrywać przedmioty. Dla tych celów
też ludzie posiadali mały palec u nogi. On istniał tylko po to,
aby wykrywać naziemne przeszkody i o nie uderzać.
Nagle
zniknęło podłoże po którym
szedłem. Zacząłem spadać kilka razy obijając się o coś.
Skuliłem się i zasłoniłem twarz oraz kark rękoma. Upadłem
boleśnie na twarde skały. Z moich ust wyrwał się cichy jęk bólu.
Spróbowałem
się podnieść, gdy przez moją nogę przepłynął prąd okropnego
bólu.
Oddychałem przez zęby, ból
nie ustawał, a jedynie zwiększał się. Do oczu napłynęły mi
łzy. Nie mając dużego wyboru zacząłem się czołgać. Dotarłem
do ściany jaskini o którą
oparłem się plecami. Plecak położyłem obok siebie. Przez
otaczającą mnie ciemność nie mogłem nawet zobaczyć własnych
obrażeń. To wszystko tworzyło niezbyt przyjemny scenariusz.
Westchnąłem
głęboko w mrok, tutaj panowała prawdziwa pochłaniająca wszystko
cisza. W końcu musiało do tego dojść, aż dziwne, że dopiero
teraz. Od początku moje wędrówki
miały w sobie element jakiegoś niebezpieczeństwa, zdawałem sobie
z tego sprawę i świadomie je podejmowałem.
Coś
dużego poruszyło się w ciemności. Wysiliłem wzrok, wydawało mi
się, że widzę połysk jakiś łusek. Wstrzymałem oddech. Ból
promieniujący z nogi obezwładniał mój
umysł. Możliwe, że to przez niego zaczynam wyobrażać sobie nie
istniejące rzeczy. Taaak to bardzo możliwe. Gdy tylko przyjąłem
takie wyjaśnienie przed moimi oczami ukazał się łuskowaty pysk.
Cała
przestrzeń, jakby rozbłysła w srebrno niebieskim kolorze. Z tego
co zauważyłem ten blask pochodził z jakiś kryształów.
Ponownie odwróciłem
głowę i popatrzyłem przed siebie. Prosto w duże złote oczy nie
posiadające białek oraz z pionową źrenicą. Wytrzeszczyłem oczy
na ten widok. Byłem jednocześnie przerażony i zafascynowany.
Przede mną znajdowało się stworzenie prosto z legend i baśni.
Smok.
Był
ogromny, całe jego ciało owleczone było w złoto srebrne łuski,
gdzie nie gdzie przechodzące w lazur oraz na końcu w czerń. Na
swoim ogromnym ciele smok posiadał kolce albo coś podobnego do
nich. Ich końcówki
były złote, lecz te w dalszej części ciała były złoto
lazurowe. Ich podstawa natomiast była bez zmian srebrna. Widziałem
niewyraźny zarys skrzydeł, lecz niestety nie mogłem dojrzeć ich
szczegółów.
Ponownie spojrzałem na pysk bestii. Trudno było mi na dłużej
oderwać spojrzenie od jego lśniących oczu, po przyjrzeniu się im
ponownie zauważyłem w ich złocie małe iskierki, jakby kryształki
w srebrnym kolorze. Dodawały niezwykłości i piękna już wyjątkowo
czarującym oczom smoka. Kątem oka zauważyłem, że na głowie
bestia miała... rogi? Tak to chyba się nazywało. Nie byłem pewny
czy używałem poprawnej terminologii, nie posiadałem odpowiedniej
wiedzy.
Czułem
jakby moje serce chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej,
biło wyjątkowo głośno i szybko. Przełknąłem ślinę po czym
się odezwałem. Mój
głos był zadziwiająco spokojny zważając na sytuacje i moje
skołatane myśli.
-
Jesteś latającym jeżem? - Mówiąc
to uśmiechnąłem się krzywo. Tak zdecydowanie jestem mistrzem w
udawaniu oraz stwarzaniu pozorów.
Ale skoro na dziewięćdziesiąt dziewięć procent za chwilę umrę
to przynajmniej ze względu na głupi komentarz, a nie dlatego, że
wlazłem tam gdzie nie powinienem. No i wolałem w ostatnich chwilach
życia być raczej brawurowy niż cicho przerażony.
Smok
dmuchnął na mnie po czym uchylił paszczę w której
znajdowało się wiele ogromnych zębów,
choć bardziej pasowało nazywanie ich kłami. Spomiędzy nich
wysunął się również
sporej wielkości język. Gad przejechał nim po mojej twarzy. Był
szorstki oraz mokry. Zarumieniłem się lekko. Nie wiem dlaczego, ale
poprzez czucie tego języka po moim ciele przeszedł prąd oraz
poczułem w nim dziwne ciepło. Odchrząknąłem zażenowany swoją
reakcją.
-
Wiesz czuje się w obowiązku uprzedzić cię, że jedzenie mnie nie
jest zbyt mądrym pomysłem. Jestem jadowity, wyjątkowo złośliwie
trujący. Konsumowanie takich posiłków
jest bardzo niezdrowe, kto wie co ci się po tym stanie.
Bestia
popatrzyła na mnie, wydawało mi się, że widziałem w jego oczach
rozbawienie. Również
zaczął wydawać jakiś dźwięk, jakby dudnienie. Wszystko ładnie
i pięknie, ale co teraz? Coraz bardziej kręciło mi się w głowie,
a przed oczami widziałem coraz więcej mroczków.
Takie odczucia przeważnie towarzyszyły utracie krwi. Czy to
możliwe, że podczas upadku, aż tak się zraniłem? Eh... W sumie z
moim szczęściem jest to bardzo prawdopodobne.
Gdybym
lepiej się czuł, a mój
umysł byłby przytomniejszy to zapewne nie zapomniałbym o plecaku i
jego zawartości, ale biorąc pod uwagę okoliczności czułem się
usprawiedliwiony. Jedyny plus tej całej sytuacji? Zrobiło mi się
ciepło, co prawda do tego było mi również
duszno, ale to nie na tym chciałem się skupić. W umyśle pojawiła
się błądząca myśl odnośnie gigantycznego gada. Mam umrzeć i
ignoruje jedyną oraz zapewne ostatnią okazje, aby dotknąć smoka.
To bardzo nie... Odpowiednie.
Zaśmiałem
się ochryple przez suchość w gardle i wyciągnąłem rękę. Przy
odrobinie farta nie zje jej od razu, w końcu mnie jeszcze nie zjadł.
Łuski w dotyku były dziwnie przyjemne, jednocześnie chłodne oraz
delikatnie ciepłe. Powoli je głaskałem upajając się tym miłym
uczuciem. Głęboko westchnąłem, gdyby tylko jeszcze minęły mi
te zawroty głowy... Niestety to nie jest koncert życzeń, a one
jedynie nasilały się. Nie miałem już siły trzymać otwartych
oczu. Moja ręka bezwładnie opadła i ogarnęła mnie ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz