czwartek, 16 stycznia 2020

Uratuj Mnie - Rozdział 1

Save Me

Rozdział 1

,, Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku ''

Aby żyć, musisz się rozpaść, upaść w zakłopotanie. Walczyć oraz popełniać błędy, zaczynać i zaczynać od nowa. Upadać i wstawać. Musisz biec tam, gdzie słyszysz wołanie swojego serca nie patrząc na to co wypada, a co nie. Ponownie szukać swoich pragnień i walczyć, zawsze. Przez wieczność podążać tylko za samym sobą. Nigdy nie pragnąć zamknięcia oczu na niewygody i smutki świata. Ślepota i spokój to duchowe tchórzostwo.
Ale co zrobić, kiedy już dawno temu przestało się czegokolwiek pragnąć, a wszystko jest wyblakło szare i przesiąknięte brudem. Cały otaczający cię świat jest tylko smutnym istnieniem. Kiedy ogarnia cię nieprzemijająca melancholia i błądzisz szukając sensu, a jedynym jakim znajdujesz jest ten kryjący się w braku sensu świata oraz własnego życia.
Mając dość wszystkiego czasem zaczyna ogarniać cię pragnienie, aby iść gdzieś, oderwać się od otaczającej cię beznadziei. Tak jest ze mną, już od wielu lat nie widzę sensu swojego życia, melancholia pochłania mnie od środka, jak ogromny pasożyt. Wbija swoje kły i wysysa wszystko bez wyjątku.
Jestem tylko marnym istnieniem. Jedną z tych nielicznych nieszczęśliwych osób od urodzenia przeklętych większą wrażliwością niż inni i od początków swojego życia znam smak smutku. Czasem gorzki, a czasem kwaśny, ale zawsze pochłaniający i ogromnie bolesny... Z autopsji znam fakt, że wszystko zawsze się kończy, że nic nie trwa wiecznie. Koniec zawsze boli i zbyt często następuje w najbardziej nieoczekiwanym momencie, a skoro wszystko się kończy to po co się starać. Jaki sens ma sięganie po cokolwiek?
Dlatego właśnie mianowałem się Złamanym Królem - Królem Niczego.
Kiedyś istniały dni, gdy chciałem sprawić, aby świat był u mych stóp. Gdy chciałem być Królem Wszystkiego, pieprzoną Legendą. Niestety te czasy już dawno minęły.
W tamte piękne dni widziałem w lustrze marzenia, które goniłem, lecz teraz jest tam jedynie czarna otchłań. Wiem, że coś innego zamiast niej powinno tam być albo chociaż w niej. Przynajmniej jakiś błysk, jakaś iskierka ale nie ma nic. Czasem zastanawiam się, kiedy to się zaczęło, czy urodziłem się takim.
Mam reputacje zimnej i nieczułej osoby. Podobno odpycham każdego kogo znam.
Życie, które goniłem odeszło w niepamięć, pozostał smutek i jakiś żal. To ogromnie rozczarowujące, że na końcu jedynym, którego ranię jestem ja sam, że jedyne serce, które łamie należy do mnie.
Właśnie to wszystko czyni ze mnie Króla, Króla Niczego.
I jako ten Król przemierzałem góry. Wysokie leśne ścieżki. Byłem wędrowcem, a przynajmniej tak lubiłem o sobie myśleć. Czasem wydawało mi się, że tylko wędrowanie trzymało mnie przy życiu. Zbyt wiele razy popadałem w depresję i zbyt rzadko udawało mi się z niej wyjść albo przynajmniej odsunąć ją na bok. Kiedy z wielkim wysiłkiem wygrywałem walkę z nią, to mój triumf nie trwał długo. Już po chwili pojawiała się kolejna, każda gorsza od poprzedniej.
Wolnym czułem się jedynie tutaj, tylko dzikie odległe góry dawały mi to uczucie. Ten powiew świeżego powietrza niczym życiodajny oddech ratujący dusze... Góry są jedynym co kocham... Ich zasnute mgłą szczyty, pierwotne nieprzebyte lasy, strome zdradliwe zbocza to wszystko oczarowuje mnie i pochłania. Zawsze szukam wysokich miejsc, półek skalnych z których rozprzestrzenia się nieskończony magiczny krajobraz i z których, kiedy spojrzysz w dół widzisz korony drzew. Uwielbiam siadać w takich miejscach i patrzeć się w dal rozmyślając albo po prostu błądząc myślami. Zamykać oczy i tworzyć inną rzeczywistość, tworzyć innego siebie.
Wiatr porywał do tańca moje lekko kręcone oraz krótkie prawie srebrno białe lodowato blond włosy. Czasem bezgłośnie płakałem i moje łzy również dołączały do tego powietrznego tańca.
Tak było również w tej chwili. Moje włosy bawiły się z wiatrem, a ze srebrno zielonych dziwnie lodowatych i dużych oczu płynęły mimowolnie łzy. Kolejny raz zaczynało ogarniać mnie pragnienie, aby wstać i zrobić ten jeden krok do przodu. Taki mały, a taki znaczący... Krok, który dałby mi chwilowe skrzyła, zapoznał z lotem, a następnie przyniósł wieczny koniec. Ukojenie... Moje myśli krążyły wokół tego, już nie pierwszy raz. Nie wiem co mnie powstrzymywało. Ta myśl, ten czyn nie wywoływał u mnie paniki. Umysł miałem zadziwiająco spokojny oraz otwarty, bez otaczających go murów.
Nagle pojawił się w nim jakiś głos... A może sprowadził go wiatr?
Obcy, ale jednocześnie dziwnie znajomy delikatny lekko szorstki, jakby od dawna nie używany głos wydawał się mnie otaczać.
,, Żywi nie powinni zazdrościć martwym... ''
Szeptał do ucha, rozbrzmiewał w myślach. Wydawał się przenikać, każdy zakamarek mojego ciała oraz umysłu. Wzdrygnąłem się na te odczucia oraz na jego nagłe pojawienie się. Czyżby to był już ten czas, kiedy zaczynałem mieć omamy? A może to wyższy poziom w prowadzeniu rozmów z samym sobą? Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Co to za różnica? Nawet jeśli ten głos należał do prawdziwej osoby, która wykorzystała mój otwarty umysł, aby wkraść się do niego to co to zmieni? To nie ma znaczenia tak, jak wszystko inne.
- Dlaczego nie? W czym bycie żywym jest lepsze od bycia martwym? Czy samo życie ma, aż taką wartość? Czy ma jakiś głębszy sens? Jest i go nie ma, dlaczego świat udaje, że ma ono jakąś głębszą wartość? Nie ma jej, życie nie jest niczym wyjątkowym, nie jest żadną świętością...
Cicho i z melancholią wyszeptałem te słowa do wiatru. Nie rozumiałem co się właśnie działo, ale ze wszystkich możliwości najprawdziwszą wydawała mi się ta w której to moja własna psychika postanowiła się mną zabawić bądź, że jestem w iluzji albo śnie.
Byłem zbyt obojętny, aby się tym przejmować, nawet, aby czuć trwogę, czy inne podobne uczucia. Jak tak się zastanowić to nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś naprawdę... Kiedy ostatnio cokolwiek mnie poruszyło. Martwy za życia... Tak to chyba odpowiednie dla mnie określenie...
,, Żyjąc masz nieograniczone możliwości, możesz podejmować własne wybory i tworzyć otaczający cię świat. My wszyscy jesteśmy tu gdzie nasze wybory są naszym istnieniem... Żyjąc możesz cały czas poznawać coś, zmieniać się... Będąc martwym zostaje to bezpowrotnie utracone. Nie poznasz, już tego co mogłeś poznać żyjąc. Umierając wejdziesz do świata, którego nie znasz i którego zasady gry mogą być zupełnie inne. Samolubnie skracając swoją ścieżkę życia możesz nie doświadczyć wielu uczuć i rzeczy oraz pociągnąć za sobą te osobę dla której miałeś być ratunkiem... ''
Kolejny raz otulił mnie delikatny głos. Wydawał się być ciepłym powietrzem próbującym stopić mój lód... Przymknąłem na chwilę powieki. Nie ufałem mu. Jego ciepło wywoływało u mnie panikę... Wiedziałem również, że delikatność to jeden z najlepszych kamuflaży, nigdy do końca nie wiadomo, jaka bestia się pod nim kryje.
Otworzyłem oczy po czym delikatnie rozchyliłem usta przygotowując się do odpowiedzi na słowa tajemniczego rozmówcy, lecz po chwili nie wydając z siebie żadnego głosu zamknąłem je i potrząsnąłem głową.
To bez sensu. Po co ta rozmowa? Dlaczego miałbym dyskutować z głosem, który może być moją imaginacją? Westchnąłem głęboko. Tak, jak wszystko inne to też jest bez znaczenia. Z tym wnioskiem w głowie tak bardzo nie zmiennym od tylu lat położyłem się na wilgotnej od rosy trawie. Byłem tak bardzo tym wszystkim zmęczony... Światem oraz samym sobą...
Zanim wyruszyłem w te góry przeczytałem o nich wszystkie możliwe informacje. Dowiedziałem się z nich m.in, że gdzieś tutaj była Ścieżka Pradawnych, czy też w innym tłumaczeniu z jakiegoś starego języka Ścieżka Starożytnych. Podobno podążali nią ci, którzy byli bardziej dzikimi śmiertelnie niebezpiecznymi bestiami niż ludźmi. Wyruszyli oni do swojego azylu, gdzie postanowili spocząć w ciszy nie niepokojeni przez czas i świat... Gdzie pogrążyli się w ogarniającej ich w skutek przeżycie zbyt wiele stuleci agresji.
Legenda głosi, że świat stracił dla nich kolory. Byli przedstawicielami różnych ras i gatunków, którym brakowało kogoś, kto byłby ich kolorami, pięknem oraz sensem. Ich sercem. Podobno wierzyli, że gdzieś tam dla każdego z nich powinien istnieć partner bądź partnerka, którzy przywróciliby im spokój i uciszyli agresję, uspokoili bestie.
To była kolejna historia o więzi, kolejna bzdurna bajka. Mówiła o wieczności i świętości parowania, a nic tak naprawdę na świcie nie jest święte, a tym bardziej wieczne... Tylko głupcy tego nie dostrzegają. Obok tej historii istniała plotka, która mówiła o tym, że można odnaleźć ścieżkę, którą podążyli przez poszukiwanie starożytnych znaków przypominających runy.
Legendy i mity od zawsze były częścią ludzkiego życia. Niektórzy twierdzili, że mają one oparcie w prawdzie albo są prawdą przekształconą przez minione lata w opowiadane historię. Przy niektórych może rzeczywiście tak być, ale kiedy chodzi o takie opowieści to według mnie są one baśniami wymyślonymi tylko po to, aby życie było ciekawsze. Idealne historie do opowiadania przy ognisku. Tak naprawdę nic nie znaczące bujdy.
Kiedyś je uwielbiałem, wręcz kochałem. Z czasem to odeszło, nawet nie zauważyłem, kiedy to się zmieniło. Kiedy zacząłem inaczej na nie patrzeć... Kiedy stałem się smutnym cieniem samego siebie. Może przyszło to wraz z większą świadomością świata i jego poznaniem? Z chwilą, kiedy prawdziwy świat wyparł wszystkie cudowne wyobrażenie? Nie ważne, jakbym pragnął cofnąć się w czasie albo mieć takie spojrzenie na świat, jak kiedyś to już nie wróci. Nigdy już nie będę tym kim byłem wcześniej.
Głęboko oddychając upajałem się uczuciem orzeźwiającego porannego powietrze przenikającego moje płuca. Coraz częściej miałem w nocy problemy ze snem, jedynie czasem nad ranem udawało mi się zamknąć oczy i odpłynąć w senny świat. Już kiedyś miałem takie problemy, ale otaczający mnie ludzie oraz świat w którym żyłem miał to gdzieś. Wszyscy bez wyjątku bagatelizowali to. Tak jak bezpodstawnie i z czystej głupoty bagatelizuje się to co mówią dzieci, czy nawet młodzi dorośli. A oni często mają więcej ważniejszych oraz mądrzejszych rzeczy do powiedzenia niż wielu się wydaje.
Wzdychając podniosłem się ciężko do pozycji siedzącej po czym chwyciłem aparat zawieszony na szyj. Włączyłem go i zrobiłem kilka zdjęć. Dla takich miejsc, jak to udekorowane mglistą ozdobą przepełniał mnie zachwyt. Czegoś takiego nie doświadczysz w zwykłych lasach, a na pewno nie w miastach. Może w jakiś małych miasteczkach u podnóży gór, czy ich okolic, ale tak naprawdę ogromnie trudno jest znaleźć takie piękno.
Po zrobieniu kilku zdjęć wyłączyłem aparat i postanowiłem wyruszyć w dalszą wędrówkę. Po wstaniu mocniej opatuliłem się dwoma szalikami, które miałem na szyj i chwyciłem wojskowy plecak zarzucając go na ramię. Ręce w czarnych bez palców rękawiczkach schowałem do kieszeni mojej za dużej skórzanej kurtki. Nie myślałem o tym, gdzie mam dalej iść, po prostu ruszyłem tam, gdzie niosły mnie nogi. Nie wiedziałem gdzie idę i było mi z tym dobrze.
Budzące się z nocnego snu ptaki cudownie śpiewały swoje pieśni. Zazdrościłem im skrzydeł, możliwości latania. Wolności, którą wydawały się symbolizować. W mojej podróży przez las często wypatrywałem ich między gałęziami drzew. I zawsze wybierałem bardziej dziko wyglądające ścieżki. Tak naprawdę nie były one nimi, nie było tu żadnych ścieżek, a jedynie szlaki powstałe przez zwierzęta. Dzięki temu czułem, że tylko ja dyktuje sobie gdzie pójdę, sam tworze swoją drogę.
Po jakimś czasie dotarłem do spokojnie płynącej niezbyt dużej rzeki. Była piękna, otoczona kilkoma powalonymi drzewami oraz kamieniami miała w sobie jakiś urok. Wyglądała na bardzo czystą oraz była wyjątkowo przejrzysta. Podszedłem do niej po czym kucnąłem na jej brzegu. Nachyliłem się i moim oczom ukazało się moje odbicie.
Blada twarz i podkrążone oczy, to wszystko sprawiało, że przypominałem trupa. Usta średniej wielkości ładnie wykrojone mające, kiedyś czerwony zdrowy kolor teraz były sine i lekko popękane. Przeczesałem palcami splątane włosy. Paznokcie były popękane i zaniedbane, a palce zbyt szczupłe. Delikatnie spiczaste końcówki uszu wystawały z okrywających je włosów i były lekko czerwone z zimna. Te uszy były świadectwem mojego w połowie elfickiego pochodzenia. Nie dawało mi ono zbyt wielu rzeczy oprócz ciekawskich spojrzeń.
Westchnąłem głęboko. Kiedyś w moich oczach czaił się blask przez wielu kochany, ale teraz były one pełne melancholii, mętne oraz matowe. Mój metr siedemdziesiąt pięć był opakowany w za duże ubrania. Kiedy zaczęła pogrążać mnie depresja za depresją straciłem również ochotę na jedzenie, a przez częste wędrówki odbiło się to na mojej wadzę. Teraz większość ubrań była na mnie za duża oraz szybko przemarzałem, więc zazwyczaj zamiast jednej warstwy ubrań nosiłem kilka. Nie przeszkadzało mi to, że moje ubrania nie są do mnie dopasowane, zawsze lubiłem większe, ale niestety wraz ze spadkiem wagi podupadło moje zdrowie. Teraz szybko się męczyłem nawet najdrobniejszymi czynnościami. Często chorowałem przez prawie zerowy poziom odporności oraz większość czasu byłem nieprzytomny, ospały jak niedźwiedź dopiero obudzony z hibernacji.
Myślę, że bardziej bym się tym wszystkim martwił gdyby mi, choć trochę zależało, a tak po prostu wzruszałem na to ramionami. Często tęsknie za czasami, gdy mi zależało, ale już dawno przestałem próbować się przejmować. Na początku myślałem, że może, jak trochę się postaram to ponownie będę czuć to coś w sercu. To uczucie, które pojawiało się za każdym razem, gdy się przejmowałem albo właśnie mi zależało. Lecz ile bym nie próbował ono się nie pojawiało, a ja jedynie bardziej popadałem w smutek, więc przestałem się starać.
Sam nie wiem czego chciałem... Czego chcę. Może moim pragnieniem było posiadanie miejsca, które mógłbym nazwać swoim? Które byłoby mi domem? Nic już nie wiem... Te czasy są tak żałosne i bez znaczenia... A, jednak mimo tego, mimo tej wiedzy moje serce wciąż płacze... Wolność stała się bezsensowna i nie warta wiary, lecz mimo to krzyczę, że jej pragnę... Chcę tylko wiedzieć, a wciąż nie wiem nic.
Czuje się takim żałosnym...
Przygarbiony wstałem i ruszyłem w dalszą wędrówkę. Nie wiem w którym momencie ustał śpiew ptaków i okolice ogarnęła nienaturalna cisza. Dopiero, gdy dotarłem do dziwnej jaskini zarejestrowałem tą zmianę. Niezdecydowany stałem przed jej wejściem. Z jednej strony wiedziałem, że byłoby kompletnym idiotyzmem z mojej strony wchodzić do niej, emanowała niebezpieczeństwem. Ale z drugiej strony coś mnie do niej ciągnęło, nie mogłem oderwać oczu od jej ciemności. Jakby wołała mnie, oczarowywała... Więc, jak głupek którym byłem wolnym krokiem wszedłem do niej.
Na początku wyglądała, jak zwykła przestronna jaskinia, ale czym dalej szedłem tym bardziej robiła się mroczniejsza oraz wąska. Gdy odwróciłem się, aby ujrzeć drogę, którą przed chwilą szedłem nie było jej. Odwróciłem się z powrotem, nie miałem innego wyboru, jak iść dalej, lecz miejsce na, które przed chwilą patrzyłem również uległo zmianie. Czy tutaj są jakieś dziwne złoża, których opary powodują omamy i halucynacje lub coś innego w tym stylu? Nie wiedziałem co o tym myśleć.
Zakręciło mi się w głowię. Oparłem rękę o kamienną ścianę, aby jakoś utrzymać równowagę. Po chwili wszystko się unormowało. Potrząsnąłem głową odpędzając resztki niekomfortowego uczucia i mroczków, które miałem przed oczami. Oddychałem powoli i głęboko rozglądając się wokół. Na około mnie panował nieprzenikniony mrok, a w powietrzu pachniało wilgocią. Gdzieś w oddali kapała woda, echo roznosiło jej dźwięk po całej przestrzeni. Wszystko to tworzyło idealną scenografię do horroru. Nie panikowałem, ani nie czułem strachu dzięki jednemu zwykłemu faktowi. No może dwóch. Jeden z nich odnosił się do tego, że nic nie mogło przebić się przez okrywającą mnie lodową skorupę, a drugi do tego, że wychowałem się na horrorach. One nauczyły mnie, że nigdy nie należy poddawać się obrazom i sugestią stworzonym przez wyobraźnie oraz, że panika to najgorszy z wrogów.
Coś dotknęło mojej nogi, moje usta samowolnie otworzyły się w niemym krzyku. Wzdrygnąłem się i spróbowałem cokolwiek dojrzeć, lecz wszystko było pochłonięte przez mrok. Nie mogłem dojrzeć nawet moich własnych butów, a co dopiero podłogi.
Zrobiłem ostrożny krok na przód, ręce trzymałem podniesione w małej odległości od ciała, aby pomogły mi wykrywać przedmioty. Dla tych celów też ludzie posiadali mały palec u nogi. On istniał tylko po to, aby wykrywać naziemne przeszkody i o nie uderzać.
Nagle zniknęło podłoże po którym szedłem. Zacząłem spadać kilka razy obijając się o coś. Skuliłem się i zasłoniłem twarz oraz kark rękoma. Upadłem boleśnie na twarde skały. Z moich ust wyrwał się cichy jęk bólu. Spróbowałem się podnieść, gdy przez moją nogę przepłynął prąd okropnego bólu. Oddychałem przez zęby, ból nie ustawał, a jedynie zwiększał się. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie mając dużego wyboru zacząłem się czołgać. Dotarłem do ściany jaskini o którą oparłem się plecami. Plecak położyłem obok siebie. Przez otaczającą mnie ciemność nie mogłem nawet zobaczyć własnych obrażeń. To wszystko tworzyło niezbyt przyjemny scenariusz.
Westchnąłem głęboko w mrok, tutaj panowała prawdziwa pochłaniająca wszystko cisza. W końcu musiało do tego dojść, aż dziwne, że dopiero teraz. Od początku moje wędrówki miały w sobie element jakiegoś niebezpieczeństwa, zdawałem sobie z tego sprawę i świadomie je podejmowałem.
Coś dużego poruszyło się w ciemności. Wysiliłem wzrok, wydawało mi się, że widzę połysk jakiś łusek. Wstrzymałem oddech. Ból promieniujący z nogi obezwładniał mój umysł. Możliwe, że to przez niego zaczynam wyobrażać sobie nie istniejące rzeczy. Taaak to bardzo możliwe. Gdy tylko przyjąłem takie wyjaśnienie przed moimi oczami ukazał się łuskowaty pysk.
Cała przestrzeń, jakby rozbłysła w srebrno niebieskim kolorze. Z tego co zauważyłem ten blask pochodził z jakiś kryształów. Ponownie odwróciłem głowę i popatrzyłem przed siebie. Prosto w duże złote oczy nie posiadające białek oraz z pionową źrenicą. Wytrzeszczyłem oczy na ten widok. Byłem jednocześnie przerażony i zafascynowany. Przede mną znajdowało się stworzenie prosto z legend i baśni. Smok.
Był ogromny, całe jego ciało owleczone było w złoto srebrne łuski, gdzie nie gdzie przechodzące w lazur oraz na końcu w czerń. Na swoim ogromnym ciele smok posiadał kolce albo coś podobnego do nich. Ich końcówki były złote, lecz te w dalszej części ciała były złoto lazurowe. Ich podstawa natomiast była bez zmian srebrna. Widziałem niewyraźny zarys skrzydeł, lecz niestety nie mogłem dojrzeć ich szczegółów. Ponownie spojrzałem na pysk bestii. Trudno było mi na dłużej oderwać spojrzenie od jego lśniących oczu, po przyjrzeniu się im ponownie zauważyłem w ich złocie małe iskierki, jakby kryształki w srebrnym kolorze. Dodawały niezwykłości i piękna już wyjątkowo czarującym oczom smoka. Kątem oka zauważyłem, że na głowie bestia miała... rogi? Tak to chyba się nazywało. Nie byłem pewny czy używałem poprawnej terminologii, nie posiadałem odpowiedniej wiedzy.
Czułem jakby moje serce chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej, biło wyjątkowo głośno i szybko. Przełknąłem ślinę po czym się odezwałem. Mój głos był zadziwiająco spokojny zważając na sytuacje i moje skołatane myśli.
  - Jesteś latającym jeżem? - Mówiąc to uśmiechnąłem się krzywo. Tak zdecydowanie jestem mistrzem w udawaniu oraz stwarzaniu pozorów. Ale skoro na dziewięćdziesiąt dziewięć procent za chwilę umrę to przynajmniej ze względu na głupi komentarz, a nie dlatego, że wlazłem tam gdzie nie powinienem. No i wolałem w ostatnich chwilach życia być raczej brawurowy niż cicho przerażony.
Smok dmuchnął na mnie po czym uchylił paszczę w której znajdowało się wiele ogromnych zębów, choć bardziej pasowało nazywanie ich kłami. Spomiędzy nich wysunął się również sporej wielkości język. Gad przejechał nim po mojej twarzy. Był szorstki oraz mokry. Zarumieniłem się lekko. Nie wiem dlaczego, ale poprzez czucie tego języka po moim ciele przeszedł prąd oraz poczułem w nim dziwne ciepło. Odchrząknąłem zażenowany swoją reakcją.
  - Wiesz czuje się w obowiązku uprzedzić cię, że jedzenie mnie nie jest zbyt mądrym pomysłem. Jestem jadowity, wyjątkowo złośliwie trujący. Konsumowanie takich posiłków jest bardzo niezdrowe, kto wie co ci się po tym stanie.
Bestia popatrzyła na mnie, wydawało mi się, że widziałem w jego oczach rozbawienie. Również zaczął wydawać jakiś dźwięk, jakby dudnienie. Wszystko ładnie i pięknie, ale co teraz? Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, a przed oczami widziałem coraz więcej mroczków. Takie odczucia przeważnie towarzyszyły utracie krwi. Czy to możliwe, że podczas upadku, aż tak się zraniłem? Eh... W sumie z moim szczęściem jest to bardzo prawdopodobne.
Gdybym lepiej się czuł, a mój umysł byłby przytomniejszy to zapewne nie zapomniałbym o plecaku i jego zawartości, ale biorąc pod uwagę okoliczności czułem się usprawiedliwiony. Jedyny plus tej całej sytuacji? Zrobiło mi się ciepło, co prawda do tego było mi również duszno, ale to nie na tym chciałem się skupić. W umyśle pojawiła się błądząca myśl odnośnie gigantycznego gada. Mam umrzeć i ignoruje jedyną oraz zapewne ostatnią okazje, aby dotknąć smoka. To bardzo nie... Odpowiednie.
Zaśmiałem się ochryple przez suchość w gardle i wyciągnąłem rękę. Przy odrobinie farta nie zje jej od razu, w końcu mnie jeszcze nie zjadł. Łuski w dotyku były dziwnie przyjemne, jednocześnie chłodne oraz delikatnie ciepłe. Powoli je głaskałem upajając się tym miłym uczuciem. Głęboko westchnąłem, gdyby tylko jeszcze minęły mi te zawroty głowy... Niestety to nie jest koncert życzeń, a one jedynie nasilały się. Nie miałem już siły trzymać otwartych oczu. Moja ręka bezwładnie opadła i ogarnęła mnie ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz